Spis treści:
1. Przejście I Brygady przez Nidę
2. Po drodze
3. Bitwa pod Konarami
4. Nabożeństwo po bitwie
5. Podwieczorek po bitwie pod Konarami
6. Grób Herwina
7. Śmierć Porucznika Fr. Grudzińskiego
8. Kwieciński, Daroca, Bagniewski
9. Rozkaz dzienny Brygadiera Piłsuskiego
Rozdział I: PRZEJŚCIE I BRYGADY PRZEZ NIDĘ
Potężne uderzenie pod Tarnowem i Gorlicami zatrzęsło całą rosyjską linią. Niby pierścienie stalowego węża skręcać się jęły i kurczyć jej zwoje, leżące wzdłuż olbrzymiego frontu od Litwy aż po Karpaty.
Echo gwałtownego złamania dobiegło Nidy koło 10 maja, zaś 11 tegoż miesiąca w nocy opuścili Rosjanie swe pozycje, wykonując już w pierwszym dniu odwrotu przeszło 60 km marszu.
Trudno opisać radość, jaka ogarnęła całą Brygadę na o rozkazach pościgu. Głośno się zrobiło wszędzie i wesoło jak we święta...
Stojąc długo na jednym miejscu Brygada obrosła w siaki taki dobytek, w przerozmaite "mienie", na które w czasie pokoju nikt by nie spojrzał, które jednak w czasie wojny ceni się wysoko. Zaczęto więc ściśkać węzełki, upychać plecaki, ugniatać wozy, równocześnie, wczesnym rankiem, drogą przez wieś do rzeki poleciał naprzód szwadron kawalerji. Jeno się w słońcu mignęły ostre kanty szwoleżerskich kasków - a z podków iskry - jeno po sobie chmurę złocistą zostawili, a wśród chałup pogłos tętenu i szum...
Tymczasem we wsi pośpiech się wzmagał i radość coraz większa.
Na progu izby, tam i sam siedział młody strzelec i czyścił karabin, - do nowej robity, - na nowe kraje, światy, podboje...
Nie wiadomo skąd wzięły się i znalazły na piersiach czerwono-białe kokardy, jakby je wyrwał ktoś niespodzianie z tęczy wiosennego słońca i pierś żołnierzy niemi przewiązał. Przemaszerowali saperzy, poważni, dumni, - mają budować most na Nidzie... Przed okopami ruch panował ogromny.
Między naszym dość płaskim brzegiem i dawnym rosyjskim leżała Nida jak na aksamitach zieleni wstęga niebieska, białym sierpem fal haftowana. Opodal widniały grupki domów Pińczowa, zaś w lewo naprzeciw nas, surowy skłon góry Skowronnej, przeciętej żółtemi listwami okopów rosyjskich. Od miasta drogą aż ku rzecze ciągnęli ustawicznie rozmaici ludziska, pieszo, na furach, z dziećmi, z tobołkami na plecach, odcięci losem wojny od reszty swoich i dziś mający się z nimi połączyć.
Na naszym brzegu uwijali się żołnierze, kończąc przygotowania do wymarszu...
A środkiem gościńca szło kilku wesołych strzelców w opasaniu wieńców sośniny, zaś jeden z nich niósł kwiaty na mogiłę towarzysza, który kilka dni temu padł na tamtym brzegu. Inni przed rozstaniem ozdabiali kwiatami tych parę krzyży, któreśmy tu po sobie zostawili. Ciecze z nich jeszcze zażywny sok poranionego drzewa...
Cały widomy szacunek, jakim można było ten cmentarz otoczyć, to drut kolczasty. Lecz któż może teraz myśleć o kwiatach na mogile drutem okopów wiązanej i czy zgłębia kto granicę życia-śmierci, jaka się waży w ręku młodego strzelca, gdy - nim naprzód ruszy - kwiaty na groby sypie radośnie i krzyże na nich utwierdzaś...
Nim naprzód ruszy, na nowe kraje, światy i podboje...
Minęliśmy sieć ostatnich naszych odrutowań i łąką poszarpaną przez granaty ruszyliśmy ku rzece. Po obu jej stronach czerniły się już tęgie pale i kozły przyszłego mostu. W jasnem słońcu pod wiosennym rozpędem niebiosów wyglądali półnadzy saperzy, niby jakieś cudaczne różowo-niebieskie ważki ogromne, z których długimi blaskami ściska srebro...
Przez brody wciąż przechodziła ludnośc, ciężko objuczona. Doprawdy, że w całym obrazie, w tej żołnierskiej robocie przy moście, w radości tych brnących przez rzekę biedaków, co wielką swą nędzę niosą w małym węzełku, w tej pogodzie i czystości powietrza przeogromnej - było coś biblijnego...
Aż nagle tuż przy moście, pierwsze swe kroki w rzece stawiającym - dopadł nas śpiew potężny... Właśnie słońce zachodziło - pierwsze bataliony Brygady zbliżały się, by przejść brodem. Żołnierze szli na tle bezmiernej czerwieni, niby czarna emalia, wlewająca się w krąg mosiężnej tarczy...
Szli w kurzu, w głosie pieśni, w promieniach słońca, jak w blasku krwawej sławy... Echo śpiewu zawładło lasem, płynąc zeń w sutych szarfach ku rzece.
Że zadawać się mogło - ten marsz uparty, na nowe kraje, światy, podboje, napełnił łuną czerwoną cały widnokrąg... Ten śpiew radosny wydobył z rzeki mgły ogromnego marzenia...
Że zdawać się mogło, spełnia się tu jedyne przysłowie młodości polskiej i potęgi z zachodu na wschód...
Drugiego dnia rano podeszły do przeprawy wczesnym rankiem pozostałe oddziały Brygady. Most nie był jeszcze gotów. Nadciągające bataliony rozkładały się w słońcu na trawie.
Pogoda była cudna, lekki wiatr brał radość szeregów na gładkie swe loty i kołysał. Wydano rozkaz, by piechota przeszła po belkach niedokończonego mostu. Powoli wielkie masy przewalać się jęły przez srebrną lamę rzeki i niby pojedyncze niebieskie paciorki skupiać w prostokąt kolumny.
I przez łąkę... Pod konnymi błyskawice podków, nad piechotą srebrny rzut lufy, majonej czeremchą... Szliśmy niczem rozkwit jakowyś niespodziany na nowe kraje, - światy...
Chyłkiem nawiedziła mnie prosta myśl, że wielu z nas nie wróci, że śmierć z nami idzie też, że się kołysze w kwiatach białych, wyciąga w lufach i błyska w rozradowanem spojrzeniu...
Więc któreż to oczy już Nidy nigdy więcej nie ujrzą, więc kto z nas wróci do dom w krwawe postrojny laury, a kto dświga śmierć, - gdy wszyscy niosą młodość, broń i kwiatyś...
Hen, - przed nami wspinając się na strome skłony Skowronnej, szedł Piłsudski...
Puste okopy Skowronnej otaczała woń złowroga. Ziemia tu wszędzie strasznie spryskana żelazem, odłamy jego co krok sterczą z ziemi, potargane, wystrzępione, skręcone ogniem, rzekłbyś strzępy skrzydeł piekielnego ptaka, który niechże już nigdy tu nie wraca...
W pustych okopach zostawiono mnóstwo naboi, ładowinic, starej odzieży, szmat i łachmanów.
Nędza wydziera zewsząd i srogie opuszczenie. Ale widok się stąd rozściela na ziemię najdroższa!...
Wiatr przeciąga cicho w pustych korytarzach, oddarte drzwi kłapią przed ziemianką, zwitki gazy opatrunkowej niczem białe cieniutkie glizdy wiją się na tym opuszczonym śmietniku śmierci...
W kącie kilka prawosławnych krzyży z ramieniem na jedną przekrzywionem stronę.
Ale widok się stąd rozściela na ziemię w zielonych falach dojrzewania rozkołysaną, na wsie utopione w tęczowej pianie wszystkich kwiatów wiosny, na zadumaną straż przydrożnych wierzb i na drogi...
Te drogi wiodą nas tam, gdzie kwitną ametysty oddalenia, tam gdzie się rozwinąć mamy w ognistą falę walki...
Rozdział II: PO DRODZE
Idziemy, idziemy - idziemy przez wielkie jeziora młodego słońca na łąkach, przez niebieski szal cienia, którym podpasane są świerkowe lasy, między wsiami z których wita nas wonność i lekkość i ściele się pod nogi białym puchem kwitnących drzew owocowych.
Owocu, słodki owocu życia!
Idziemy, idziemy, mijająć jakieś folwarki na Amen zaśnięte w zapachu jaśminów i bzów, po całej ziemi, jak okiem sięgnąć leją się złoto-białe, złoto-zielone, złoto-cudne fale młodego zboża. A nad falą zboża płynie fala naszego śpiewu, a w fali zboża i pieśni jednym, jedynym nurtem spływa - Ojczyzna...
Owocu, słodki owocu życia!
Z grząskich dróg podnosi się złoty, sypki kurz i tak jest gorąco, - tak uroczyście, jakby to wszystkich walecznych ojców sława i przeszłość na ów proch złoty starta - towarzyszyła synom...
Idziemy, idziemy, mijając żórawie studzienne i płoty plecione odwiecznym chwytem Piasta i wrota szerokie, jak akt pojednania... Na karabinach czeremcha, na czapkach jaśmin, w koszu srebrnej gardy różowy bez... Idziemy, jak najświeższych, najprostszych kwiatów ziemi powstanie...
Synu jedny, owocu, słodki owocu życia!...
Znużenie się ku nam z fioletowych rowów przydrożnych uśmiecha ogromne, skwar mąci oczy i upija...
Nieznana przyszłości skrzy się i błyska na jasnych oddalach horyzontu... Mleko zimne w chropawych kubkach glinianych, - woda w brunatnem drzewie konwi, - młyn taśmy strumienia marszczący, - rozwarte objęcie twardych ramion wiatraka... Na niebie nieustające szczęście pogody, na ziemi niestrudzony krok marszu...
Owocu, słodki owocu życia!
Przyszliśmy na odpoczynek.
Wspaniały jakiś dwór, - teatrum świetności i dumy, wielkie fasady szczerbem podarte i obrzucone starym tłustym barokiem, - związuje na węzeł wielka, wyniosła brama. Nad nią herby dawnych panów, bezpańskie dziś... Nikt nie wie, kto zacz byli i w księgach o nich niema parafialnych, bo spłonęły i ludzie już nie wiedzą, drzewa zaś ręką magnatów sadzone - nie pamiętają.
Po bokach każdej fasady, niby pięść władna i zaborcza - tęga kopuła, jakby w irchowej rękawicy, kryta blachą, po której miękkim śladem szarości i zgryzoty snuje się śniedś.
Arjanie pono się tu kiedyś zgromadzali. Podobno Arjan jeszcze pamiętają chmurny łuk arkad renesansowych, patrzący po drugiej stronie pałacu na gazon i dwa w starym bronzie szuwarów zamknięte stawy. Bielony, zimny korytarz... W kącie czernieje krzesło jak kleks. Po starych kamieniach dświęczą ostrogi i skrzypi żwir...
Izby przepyszne, pańskie i prawie puste. W rogu, niby olbrzymia wieża szachowa, piec z gdańskich kafli. W budurze stare fortepiano.
Na sali recepcyjnej we wielkim karle siedzi Brygadier Piłsudski, rzekłbyś - dawny, surowy wielmoża, czy generał mohortowskich czasów. Przed nim za balaskami pałacu w złocie powietrza i w czarach wiosennej zieleni mija niebieska kolumna i śpiew:
Jeszcze Polska nie zginęła...
A potem: - Niech żyje Piłsudski!!!
W pałacu pełno oficerów, na kamieniach przedsionka chrzęst żwiru i trzask szabel, na balkonie stoją siwe mundury, w izbie jednej i drugiej i disiątej dświęczy głos ostróg...
ZaÅ› w starej alei lipowej...
Słodki owocu życia!...
W starej alei lipowej szum i tchnienie odwieczne i bliskie... Jakby ci, co sto lat temu odeszli i ostatni dświęk rzucili w fortepiano i meldunek tu przyjęli ostatni, - te generały w łososiowych rajtuzach, te oficer w ciężkich epoletach - jakby tu gdzieś zostawili niemylny ślad, za którym idzie srogi i łaskawy Brygadjer, trzcinką trzepiący kurz z butów na wielkiem, jak łódś, krzesłe...
U wrót pałacu mijają wciaz oddziały, zaś u żelaznych krat bramy stoi... - nie znamy cię z nazwiska, a tak dobrze cię znamy z serca, - stoi siwa pani w leciech podeszłych, czarno ubrana... Rezydentka, czy właścicielka i nie wiadomo już, czy właścicelka tu, czy tylko sługa... Przez łzy zaprasza na poczęstunek, pół płacze, pół śmieje, błogosławi, ubolewa i zachęca...
Synu jedyny, owocu! Słodki owocu życia!
Miejscowość ta nazywa się śladków duży.
Na drugi dzień maszerujemy dalej w nieustającej radości! Nie uciekaj nieprzyjacielu, worki ci popękają po drodze, owies gubisz, złotymi paciorkami owsa ślad swój znaczysz... Idziemy w kwiatach, skrzydłach, głosach, pieśniach, łagodni ludzie... Nie uciekaj nieprzyjacielu, bądście cierpliwi, - na karabinach czremcha...
Ha ha ha!!!
Pod wieczór przez tę wszystką nieopowiedzianą i niewyśpiewaną krasę przyszliśmy przed dworek malusi do agrestu i porzyczek przycupnięty. Krajem wyskubanego klombu zajechaliśmy przed cichą werandę.
We dworze małość i jakowaś pokora wielkiej cierpliwości i głębokiego wytrzymania...
Przyjęły nas dwie panie starsze wiekiem, skrzętne, wystraszone a mile ceremonialne. Jedna z nich - ta sama, co wczoraj u żelaznych balasków pałacu niebieską kolumnę piechoty błogosławiącąś...
Ta sama, co na ulicach odzyskanego Pińczowa nagle skrzyżowała ręceś Ta sama czarno ubrana, co gdzieś czeka pod Wilnem na małej stacji kolei w chmurny dzieńś Ta sama, co zbiera jakąś składkę odwieczną pod gotyckiem sklepieniem w krakowskiej ziemiś...
Ta sama, co wczoraj i kilkadziesiąt lat temu, dama siwowłosa, pytała każdego z nas o nazwisko...
Dwór był, jak z powieści Orzeszkowej, czy Rodziewiczównej, skromny, mały dworek, który sobie przysięgał, że przetrwa...
Doczekał się nas i podjął nas najlepszym, kochamnym swym stylem, - zacierki na mleku, chleb z masłem, jajka sadzone i rozmowa i szacunek...
Myśmy całe morze słomy nawalili do saloniku, hafty i wszystkie robótkowe starannosci na bok zgarnęli, bo przed oknami huczał grzmot przejazdu armat, słońce zachodziło pod niebem, jak aksamit miękkim i wichrzył się twardy okrzyk piechoty: Niech żyje Piłsudski!
Miejscowość ta nazywa się Sieczków.
Pogodo, pogodo, cicha nocy i pełny nasz dniu, dobre słońce i ziemio przychylna, idziemy, idziemy, idziemy w złotym kurzu, kwiatach białych i zieloności!...
Wszystko żelaziwo skrzypi, trzeszczy i tętni a krok piechoty bije równo jak puls tej ziemi, jak serce je żywe, jak głos sumienia tego kraju...
A o tym dworze pańskim, wymuskanym i cacanym, jak się nazywał pamiętać nie warto, - gdzieśmy zajechali pełni wielkiej radości, - szarże pobiegły się golić i myć pod studnię, by się damom godnie przedstawić, a damy się pochowały, jak w kiepskim pasjansie, - i nie wyszły... Panowie, niby stare nadęte fagasy za krzesłem oficerskim stali, nie chcąc kompromitować swego imienia przy stole polskich wojskowych. O tym dworze wspominać nie warto, gdzie siana, owsa, jadła było wbród, - a tylko serca nic...
Tylko co warto pamiętać, to że się tam pod parkanem żołnierze nasi i lud przed obrazem na śpiewy majowe zebrali. Przed świętością niewinną płynęła litania, chwiał się obraz w gałęziach i światłach, jakby zaraz w niebo miał ulecieć...
Dziewczęta klęczały obok tych, którym bitwa i śmierć była bliska...
Więc jakby w kąt tego parkanu schroniły się i wpłynęły - wiara i siła, rycerstwo i miłość, siwe mundury i białe szmateczki chustek, śpiew, światło i zieleń wonna.
A stąd poniósł nas już krwawy wir bitwy.
Wiem, żem pod złamaną tarczą księżyca w huku armat i słodkim śpiewie słowików, wyszedł gdzieś na mostek szwajcarski od połowy zniszczony i spalony. Ogród chłodził się w blaskach a u poranionych stóp mostu leżało dzikie zniszczenie i chwast...
Wiem, żem gdzieś na podwórzu stanął, widząc jak na starych, malowanych saniach, pogrążonych w szemrzącej fali słomy, bawią się dzieci. Niby jasnowłose amory jadą saniami po słomie, jej śdśbła jak nici złote wiążą - a nikt przecie tych nici nie zwiąże i gdzież pojedzie ta bajka amorów pełna i słonecznego wątku saniami przez pola krwaweś...
Wiem, żem szedł przez dwór pełen życia i wszystkiego dostatku a ruina i pożar sądzone były wszystkim jego ścianom. Bateria biła tuż za oknem, a pani czarno ubrana wybierała łyżką masło na liść zielony dla uciekających dzieci.
Wiem, żem minął dwór inny, - noc zapadła a ogień i zgiełk bitwy rósł... Ludzie wszystkie rzeczy z dworu wynieśli na ogród.
W pośrodku klombu stał jakby monument żałości, czy grób. Z grobu tego lira kwitła czarna, w giętkie rozwarte swe ramiona łapiąca gwiazdy krwawego nieba nocy.
Zoczyłem, że to jest fortepian i lira jego pedałów. Od jasnych okienek dworu - po klombie, z szelestem trawy szła siwa dama w powłóczystej odzieży, cień swój rzucając na lirę i gwiazdy nią objęte.
Synu jedyny, owocu słodki owocu życia!
Rozdział III: BITWA POD KONARAMI
Po kilku dniach forsownego marszu od przejscia Nidy zatrzymała I brygadę pod Konarami właśnie rozwijająca się bitwa. Kolumny nasze stanęły za wzgórzem. Gęsto już świszczały nad lasem Płaczkowic szrapnele, wyraśnie już było słychać strzelaninę karabinową na skrzydłąch, gdy dogasać jęły ostatnie rytmy naszego marszu.
Ustawał śpiew, który szedł nad oddziałami przez tyle wsi. łanów i pól, rwało się echo trąbki, aż zamilkła zupełnie. Powoli spadały kłęby kurzu, osnuwające piechotę.
Ze wzgórza, pod którem zatrzymały się kolumny, widać było cały teren przyszłej bitwy. Młode wiosenne słońce paliło z góry, kładąc siwo-niebieskie cienie między płową falę zbóż, toczących się po skłonach. Na wprost Konar, obrzeżony bystrym szlakiem piasku, widniał folwark Przepiórów, schowany pół na pół w gęstym kłębie zieleni starych drzew. Nikt jeszcze wówczas nie przypuszczał, że pod murami tego spokojnego folwarku przejdzie drugi pułk I brygady próbę wielkiego bohaterstwa i bezprzykładnej wytrzymałości.
Na prawo od Przepiórowa zielenił się las Płaczkowicki, który w tej chwili napełniały łomotem szrapnele, a w którym walczyły na przemian pułki armii, nasz V batalion, Rosjanie, honwedzi, zaś w danym momencie nawet baterje I brygady, straszliwem swem veto wstrzymujące nawał rosyjskej piechoty.
Dalej za wąwozami biegł lesiste wzgórza i odkryta łysina pagórka numer 282 wedle mapy. Nikt też jeszcze nie przypuszczał, że wzgórze owo, leżące przed Kozinkiem, niby klucz zwycięstwa, wyrywać sobie będą walczące strony, płacąc zań sowicie krwią. Że tam trzeci batalion I pułku jeszcze raz postawi się w najcięższej chwili, jak stara, niezawodna gwardia.
Z za wzgórz i chałup i wsi - z poza rozpędzonej fali sandomierskich pól widniały mury Włostowa.
Teren, który rozciągał się przed nami, pełen wzniesień i zagłębień, wąwozów i niedostrzeżonych przejść obiecywał walkę trudną i zawiłą.
Brygadjer Piłsudski i szef sztabu Sosnowski stali na wzgórzach konarskich, gdy opodal w pędzie zajechała artylerja austryjacka, by wspomagać drugą, usadowioną niżej przed Wolą Konarską. Co raz z sypkiego gruntu wyrywały się w górę ciemne kłęby zrytej ziemi, coraz na czystem niebie ukazywały się białe puchy szrapneli.
Spokojną okolicę coraz silniej napełniać jęła walka. Powoli sączyć się jęły w różne strony cienkie linie telefoniczne, ludność miejscowa znikła, jakby pod ziemię się zapadła, cisza oprzędła chaty, a ogień huczał na polach.
Wedle otrzymanej dyspozycji pierwszy pułk pod pułkownikiem śmigłym miał atakować na północny wschód od Konar położoną wieś Grabinę, pułk drugi pod komendą majora Berbeckiego miał szturmować przez Swojków na Włostów,
Artylerja nasza, prowadzona przez kapitana śniadowskiego, V-tą baterją zajmuje pozycje na skraju lasu, skąd miał też iść atak na Beradś i Grabinę. IV baterja zajmuje pozycje w Konarach.
Piechota drugiego pułku, niby siny, stalowy wąż, wciskać się poczęła między pola i wąwozy. Rozfalowany teren uprzystępniał posuwanie się naprzód szybkimi, zdecydowanymi ruchami ku tej stronie, z której trzeszczał ogień nieprzyjacielski.
Na skraju lasu Płaczkowic, na prawo od drogi rozwinął się batalion drugi II pułku pod kapitanem Ludwikiem, na lewo batalion pierwszy tegoż pułku pod kapitanem Sławem. Oba te bataliony miały wziąć front między pułkami armii, z których jeden stał na prawem skrzydle w okolicy Beradzia i Kozinka, drugi zaś wysunięty był naprzód, poza terenem zajmowanym przez nasz II pułk na skrzydle lewem.
Młodziutka nasza piechota miała więc za zadanie skrzydłami rozwijającego się w coraz większym ogniu frontu - wyczuć krańce tamtych pułków, związać się z nimi i uderzyć naprzód, prowadząc frontalny atak na umocnione pozycje nieprzyjaciela.
Batalion pierwszy II pułku, doszedłszy do wylotu drogi Płaczkowic, napadnięty silnym ogniem artylerji, rozwinął się szeroko, dwie kompanie rozciągając w pierwszej lini, dwie luśno rozwinięte, trzymając w rezerwie. Tutaj już poniósł ów batalion silne straty i zatrzymał się na lini skrzyżowania dróg obok dwóch wiatraków przy Beradziu.
Tymczasem drugi batalion II pułku, otrzymawszy dyspozycję demonstrowania ataku na wieś Małżyn doskonale prowadzonemi tyralierami posuwał się w tę stronę.
Podczas gdy II batalion, ponosząc znaczne straty od artylerji, zajął swe pozycje, I batalion skoncentrował się, jak gdyby na etapowym punkcie ataku, we wsi Garbowice.
Sytuacja na skrzydłach i logika coraz bardziej rozwijającego się ataku sprowadziła, jakgdyby sama przez się, podział pracy w postępowaniu obu batalionów.
Batalion pierwszy kierował rozwinięte swe łańcuchy na Swojków, a równocześnie rozmachem swym porywał naprzód skrzydło - stojącego w lewo od batalionu - pułku armii. Batalion drugi zapadł się w ziemię i gdy tamten był mieczem ataku, ten został jego tarczą, trzymając się dzielnie pod wścekłym ogniem artylerji.
Cała przestrzeń od Przepiórowa, Małżyna aż za Swojków i Włostów objęta była ogniem.
Linie tyralierów pierwszego batalionu II pułku szły ustawicznie naprzód, a działo się to tak szybko, stanowczo i zręcznie, że nieprzyjaciel nie mógł uchwycić celu.
Pierwsza kompania I batalionu, wyszedłszy na oznaczoną pozycję, dostałą się pod ogień szrapneli, karabinów maszynowych od strony wsi Słoptowa. Wówczas atak całej naszej lini rozpędził się z odległości 600 kroków. Skoczyły naprzód łańcuchy strzelców, słońce mając poza sobą. W rozpędzie tym, pełnym niebywałego temperamentu i straszliwej piękności, zdobył porucznik Tunguz ze swym plutonem oddział karabinów maszynowych (2 karabiny maszynowe, 38 ludzi obsługi).
Równocześnie trzecia kompania I batalionu poparła atak na całe wzgórze, osiągając skrzyżowanie dróg w Kaczycach. W tym samym kierunku zdążałą również kompania czwarta.
Koło godziny szóstej po południu atak był w najlepszym rozwoju. Należało jedno czuwać, by rozpędzona w szturmie linia nie pogięła się i nie straciła swej spoistości. Major Berbecki zaradził temu, łącząc prawe skrzydło pierwszego batalionu kompanią por. Rybarskiego.
Cały ten atak popierała znakomicie od strony Przepiórowa V-ta baterja naszej artylerji pod komendą por. Boruckiego. Robotę jej gwałtowną i stanowczą rozróżnić można było z łatwością po rzutkości i zajadłej energii z jaką ogień był prowadzony. W pewnym momencie tego ataku artylerja nasza znakomicie poparła batalion pierwszy, waląc celnemi salwami w gęste masy piechoty rosyjskiej, które wyroiły się kolumnami z zapalonego Małżyna, by zgnieść flankowym atakiem prawe skrzydło szturmującego batalionu. Kolumny te wziął ogień naszej artylerji w obroty, krusząc je, kupy bezładne z nich czyniąc i pędząc w tył.
Ze względu na instancje sąsiadującego z pierwszym batalionem na lewo pułkownika armii, ruszył I-szy batalion bagnetem.
Zmierzchało już, gdy rozpoczęto atak na Włostów. Spokojny przed kilkoma godzinami krajobraz przemienił się był tymczasem w jakieś szaleństwo zniszczenia. W świetle zachodu słońca łany zboża czerwieniły się, jak gdyby każdy kłos był umaczany we krwi. Pogodną przestrzeń nieba wypełniał ryk armat wspomagających piecotę, zwłaszcza, że równocześnie dziesięć baterji przygotowało I pułkowi swym ogniem atak na wieś Grabinę. Dokoło wznosiły się olbrzymie czarne słupy dymu płonących wsi i niby złote miecze tnące w jedno miejsce, splątane gęstwy jasnych płomieni.
Atak na Swojków miała prowadzić czwarta kompania I batalionu II pułku z plutonem drugim kompani drugiej. Inne plutony tej kompani z karabinami maszynowymi stanowiły prawe skrzydło, trzecia kompania lewe. Porucznik Aleksandrowicz-Kostek, komendant III-ej kompani, napotkawszy na trakcie ataku głęboki rów pomiędzy folwarkiem i wsią zmienił front, otoczył wieś, zmusił Rosjan do odwrotu, zabierając 54 jeńców do niewoli. Tu, w pościgu za Rosjanami wystąpił po raz pierwszy oddział karabinów maszynowych pod komendą poucznika Rokity, zasypując Moskalistraszeni "wstęgami" swej broni.
Podczas gdy II pułk I brygady sprzęgnąwszy sobą sąsiadujące pułki armii otworzył im drogę do szosy (patrole I batalionu II pułku doszły aż do Włostowa), podczas gdy póxniej w nocy wśród gradu kul ustalał linię i umacniał łączność poszczególnych jednostek bojowych, pułk pierwszy pod komendą podpułkownika śmigłego szedł na północny wschód od Przepiórowa na Grabinę.
W tej części frontu znajdował się Brygadjer Piłsudski i szef sztabu Sosnkowski. Punkt, który zajęła naczelna komenda brygady był punktem, o który w dalszym przebiegu tej bitwy najkrwawsze toczyły się walki. Wzgórze to i sąsiadujący z niem las kozinkowski stanowiły oś całej pozycji. Po obu stronach tego miejsca w ciągu następnych dni przeginały się krwawiące skrzydła bitwy, samo zaś ono stało się jednym wielkim grobem, nad którym krakały wrony i pryskał grad żelaza.
W momencie, w którym komendant główny znalazł się na tym odcinku, silny ogień karabinowy przeszywał cały las. Widać stąd było cały front zapalony walką, jak grążył się w krwawym rudym odmęcie. Noc szła. Powoli zlewały się w jedną masę łany zbóż, wzgórza i oddale. Pożary, niczem ogromne środła jasnej, błyszczącej krwi, biły w niebo...
Pierwszy pułk wąwozami podstępował już pod Grabinę. Wkrótce już legła nasza piechota na 200 kroków przed okopami nieprzyjaciela, zdecydowana do rzutu, któryby strzaskał opór piechoty rosyjskej i zajął jej linię. O godz 9.30 wieczorem przyszedł rozkaz wstrzymania ataku. Wobec tego ku wielkiemu żalowi batalionów cofnięto się.
Tymczasem II pułk w rozpędzie swym doszedł patrolami I batalionu aż do Włostowa, to znaczy osiągnął szosę Opatów-Sandomierz, której w bitwie tego dnia bronili Rosjanie.
W nocy z 16-go na 17-go komenda pułku II musiała była ustalić linię. Kto był w szturmie, rozpoczętym za dnia, a prowadzonym dalej w nocy, ten wie, jak trudną jest rzeczą ustalenie łączności, zwłaszcza wśród coraz to silniejszego naporu nieprzyjaciela któremu nadchodzą posiłki.
Z powodu bardzo zdecydowanej postawy naszego ataku - Rosjanie wydzielali te posiłki z wojsk, ogromną falą idących na inny front, czem, ma się rozumieć, musieli osłabić nakazaną sobie koncentrację.
Major Berbecki, z pomocą adjutanta II pułku por. Toporczyka wykonał doskonal swe zadanie, ściągając i wyrównując front na lini od Kaczyc aż do wiatraku przed Grobowicami.
Linię tę trzymano aż do godz, 2 popołudniu dnia następnego, w którym to czasie ze względu na sytuację ogólną trzeba się było cofnąć. Odwrotu tego dokonano z niezwykłą zręcznością w piekielnym ogniu artylerji. Już palił się wiatrak, płonęły też Garbowice. Sciśle rzecz biorąc, w tym straszliwym trzasku karabinów, wybuchających ekrazytówek i ustawicznym ogniu armatnim wszelka komenda faktyczna musiałaby stracić swą siłe, działał tu ogólny plan, kierunek i te właściwości bojowe, które stanowią o charakterze doskonałego żołnierza. Kompanie wycofywały się w szyku całkiem luśnym, w którym ustaje już wszelka formalistyka, a wchodzi w gre pewne poczucie się żołnierza w danym oddziale. Ogień był tak gęsty, że rozrzucone kompanie, plutony, sekcje, i poszczególni ludzie szli jakby nieregularną siecią niebieskich cieni przez zboża wyzłocone słońcem, a nad którymi kotłowała się chmura ognia.
Ogień ten byłby może znacznie pogruchotał naszą piechotę, możeby rozerwał misterną sieć, którą wiązały najlepsze cnoty żołnierskie, gdyby nie nasza artylerja. Z niezmiernem ryzykiem, wypatrzywszy 7 armat polowych nieprzyjacielskich na otwartej pozycji, dopadła je ogniem i zatrzymała ich pościg ogniowy, właśnie wtedy, gdy rezerwy II pułku dochodziły już do Przepiórowa.
Tegoż dnia nowe sytuacje na innych odcinkach frontu przyczyniły się do dalszego rozdzielenia sił I brygady, które z ręki Piłsudskiego szły na linię, obejmując te jej punkty, na których spodziewano się najtwardszego oporu.
Batalion V przeszedł do wsi Pokrzywianka, skąd miał atakować wzgórza sąsiednie. Batalion VI odkomenderowano do sąsiedniej dywizji.
Batalion V pod komendą ś.p. kapitana Herwina został na razie odwołany, zaś w nocy z dnia 18 na 19 maja trwał w ustawicznem pogotowiu.
Następnego dnia, t.j. 19 maja ruszył ów batalion, właśnie na nową zagrożoną pozycję, będącą kluczem całego frontu, a z której 16-go wychodził atak I pułku na Grabinę. Razem z V batalionem atakować miał batalion pułku armii. Wspomagane 8 baterji wyrzucić miały Rosjan ze wzgórza i zająć przestrzeń Płaczkowice-Kozinek. Atak ten wymagał bardzo silnego ubezpieczenia z prawej strony ze względu na wzgórze, z którego nie można było dopuścić żadnego flankowania.
Ówczesny komendant V batalionu kapitan Herwin w następujący sposób uszykował oddział swój do ataku: czwarta kompania atakuje wieś Kozinek, pierwsza i trzecia prą z centrum, kompania druga wykonuje ruch oskrzydlający z prawego naszego skrzydła na lewe nieprzyjaciela.
Atak rozpoczął się już w dużym ogniu rosyjskiej piechoty. Linie nasze poszły falami wzniesień, w skwarze i znoju, znacząc swą drogę rannymi aż do Kozinka.
Wobec tego, że batalion otrzymywał już ogień z flanki w prawy bok, część trzymała się w Kozinku wsi, nie mogąc ostatecznie utrzymać wysuniętej naprzód pozycji. Koło południa części V batalionu zaczęły się ostrożnie wycofywać w kierunku wzgórza, gdzie jeszcze stawiały opór przeważającym siłom nieprzyjacielskim.
W boju tym po południu padł śmiertelnie ranny komendant batalionu kapitan Herwin.
Koło wieczora sytuacja na wzgórzach tych przed Kozinkiem wydawała się beznadziejną. V batalion, otrzymawszy odnośne rozkazy, cofał się już na linię rzeczki Pokrzywianki. Wówczas po raz drugi odznaczyła się artylerja nasza pod komenda kapitana śniadowskiego, z otwartych pozycji z 1200 kroków od nieprzyjaciela bijąca na linię Płaczkowice - Kozinek najpierw szrapnelami, gdy tych zabrakło - granatami aż do ostatniego naboju.
Batalion V ciężko w tych bojach skrwawiony, odstępując zdołał jeszcze zabrać kilkudziesięciu Rosjan do niewoli.
Tego samego dnia przystąpił do akcji batalion III, obsadziwszy pozycje na lewo od wzgórz kozinkowskich w Woli Konarskiej. Temu właśnie batalionowi przypadła w dniach następnych cieżka misja utrzymania najważniejszej pozycji.
Batalion III 20 maja zajął pozycje na północny zachód od wzgórza, należącego do najbardziej zagrożonych, trzema kompaniami. Kompanię, znajdującą się na lewym skrzydle przed wsią Kozinkiem, ściągnięto i obsadzono jej pozycję V batalionem.
Dnia 21 maja rozpoczyna wczesnym rankiem walkę druga kompania V batalionu, która na podstawie mylnego meldunku atakuje jeszcze raz okopy przed Kozinkiem i samą wieś. Kompania ta, tracąc swego dowódcę por. Sarmata, zostaje odparta, a równocześnie ogień obejmuje walczące linie na całej ich długości.
Niepodobna oddać wrażenia, jakie sprawia to nieustające pytlowanie ognia karabinowego, przeraśliwe, jakby prucie się powietrza w salwach, to znów niby potworna czkawka - strzelanie paczkami. I znów normuje to wszystko równy trzask karabinów maszynowych.
Koło godz. 3 po południu przyszedł do podpułkownika śmigłego meldunek o grupowaniu się nieprzyjaciela w kotlinie folwarku Beradż. Skierowano tam ogień naszej artlerji. W godzinę póśniej ryczeć poczęła artylerja rosyjska, godząc w zachodni cypel pozycji naszej ciężkimi działami. Ogień ten koło godziny 5.30 po południu ucichł, jak przycicha zwykle przed atakiem. Rozpoczał się też on wkrótce z ogromną futją prowadzony przez Rosjan, a złamany został przez III batalion na najbliższych dystansach karabinowego ognia. Trzeci batalion trzymał się świetnie na swej pozycji, poza obrębem jednak batalionu oraz szeregów batalionu V-go lewe skrzydło zostało złamane.
Po zajęciu przez Rosjan Płaczkowic, wycofuje się piąty batalion, przedłużający lewe skrzydło batalionu trzeciego, który zostaje osamotniony.
Smierć mu się sypie w oczy, z obu stron gniotą szare linie kolumn rosyjskich, las trzeszczy, jęczy od wystrzałów. Lewe skrzydło ochrania sobie III batalion jednym plutonem, gdy oto pokazuje się, że i prawe zawisło w powietrzu. Wtedy dopiero rozkazał podpułkownik śmigły stopniowy odwrót, wyciągając kompanie z lini. Dwie z nich, lewoskrzydłowe walczyły podczas odwrotu z nieprzyjacielem z odległości 30 kroków.
Następująca po tych walkach noc nie daje odpoczynku, a 22 maja w południe zaczyna wraz z pułkiem świeżo przybyłych honwedów atakować znów III batalion.
Kierunek główny szturmu wypadał na las, którego część boczną zajmowali honwedzi.
Podpułkownik śmigły wysłał zarazu jeden pluton w celu zabrania jeńca. Za nim poszła czwarta kompania, która rozpoczęła atak ku drodze w głębi parowu. Wysłany pluton wziął 84 jeńców, kompania czwarta 120.
Atak ten odbywał się oko w oko i pierś o pierś, jakby żywcem wyjęty z jakiegoś boju czasów napoleońskich. Grpupy sinych mundurów wdzierały się na górę, wnikały w las, otaczając szarych, ziemistych żołnierzy. Strzelanina szła nierówno, wybuchami, w miarę gwałtowniejszego spotykania się ataku i obrony.
Szturm czwartej kompanii wytężył się ku nieprzyjacielowi okopanemu na drodze do Beradzia. Doszła ona na odległość 20 kroków przed okopy i tu, mającprzed sobą warczące karabiny maszynowe, zaś z boku obejście kolumny rosyjskiej, zmuszoną była cofnąć się. Kompania trzecia doszła jeszcze dalej bo na 15 kroków przed okopy, rozmach jej jednak musiał się zwinąć wskutek przewagi ognia. Kompania druga rezerwowa doszła w tym czasie do plutonu oskrzydlającego i utworzyła drugą linię, stale wzmacniającą tą pierwszą.
Atak na las kozinkowski nie dopiął celu, bo na prawo od III batalionu nie udało się honwedom, walczącym z niezmierną brawurą, uczynić oskrzydlenia od północy. W ataku tym III batalion, zda się pewną śmierć szturmujący, nie rozkruszył się, opanował najzupełniej teren tak podstępnych pełen niespodzianek, nie cofnął się przed siedmiu karabinami maszynowymi, obsiewającymi frontatakujących i przyczynił się kapitalnie do tego, że wyczerpany nieprzyjaciel następnej nocy cofnął się.
23 maja po cofnięciu się Rosjan, zajęto poółnocną część pozycji kozinkowskiej, na której III batalion pozostał, strzegąc surowo tego miejsca, które tyle kosztowało trudów i krwi.
Las kozinkowski doczekał w tej wiośnie nowego zasiewu. Zasiew ów nagle padł na ziemię i rychło wzeszedł i bieli się we dnie i błyszczy po nocach ramionami białych krzyżów brzozowych...
23 maja bataliony nasze, prócz VI-go pod kapitanem Fleszarem, sprzęgły się znów w jedną linię, zajmując samodzielny odcinek frontu, mniej więcej od Kozinka aż do wsi Kujawy. Jądro walki przeniosło się z powrotem na Przepiórów i Kamieniec. Koło południa przyszedł rozkaz ataku, w którym II pułk i I batalion I pułku brały udział aż do 3 godziny rano dnia następnego.
Na lewem naszem skrzydle uerzyć miał pułk armii w stronę wsi Brzeziny, na prawem honwedzi szturmować mieli Garbowice i linie rosyjskie w prawo od Przepiórowa.
Na odprawie II pułku pod kierunkiem majora Berbeckiego zapadło co do szczegółowego ataku: Batalion II-gi drugiego pułku kierować się będzie i brać Przepiórów, batalion I-szy Kamieniec. Oddział karabinów maszynowych poprze operacje I-go batalionu II-go pułku.
Posuwając się mozolnie naprzód pod ogniem siedmiu karabinów maszynowych kompanie II batalionu okopały się o sto kroków od Przepiórowa. Kompania druga i trzecia skierowały się na okopy między Przepiórowem a Kamieńcem a Brzeziną.
W gęstym ogniu nieprzyjacielskim, niosąc wielkie straty pułk II-gi trzymał się świetnie i stale parł naprzód, czekając aż skrzydła ataku rozprostują się do linii centrum i razem całym frontem uderzą.
Koło godziny drugiej w nocy prawe skrzydło nacierającej lini zwijać poczęto - honwedzi cofali się na Garbowice. Lewe skrzydło, (zajęte przez pułki armii) nie mogąc skruszyć napotkanego tu oporu wroga nie poszło również naprzód.
Przed murami Przepiórowa, z którego warczały ustawicznie karabiny maszynowe pozostało serce ataku - nasz II pułk.
Nie poinformowana o poruszeniach honwedów kompania por. Kruka Czarnego, została otoczona przez Rosjan, tak, że dwie kompanie nasze zamiast szturmować z lewego skrzydła - musiały ruszyć na pomoc otoczonej kompanii.
W ręcznym boju, jaki się tu wywiązał okazali młodzi żołnierze I Brygady nieustraszone męstwo.
O godzinie drugiej w nocy przyszedł rozkaz zawieszenia ataku. Pułk II w zupełnym porządku cofnął się na dawne pozycje przed Konary.
W bitwie tej wzięto do niewoli kilkuset jeńców rosyjskich, 2 karabiny maszynowe, utrzymano świetnie powierzone sobie pozycje, wykonano kilka ataków na największy podziw zasługujących.
Zasługi! Zwycięstwa, powodzenia, straty!
Nad bolesnym szeregiem strat skrzydło się rozwija i bije we wrota Sławy Narodu rzutem wielkiej chwały. W ogniu, w odmęcie pożarów, w rozgłośnym huku palby piechotnej, w trzasku strzelanych gałęzi, w szeleście zbóż, w grudzie rozpryskującej się ziemi zginęło wielu mężów, wiele cnót zgasło, wiele wdzięku podziało się gdzieś na zawsze w nicości...
Niejeden się snop rozleciał, spłonął niejeden dom, serce pękło niejedno a oczy patrzeć przestały... Jeno, że to czas szczęśliwy wojenny, - ludzie mijają, szereg zostaje, życie się kończy a prawda jego rośnie...
Konary sławne będą w dziejach I Brygady. Tu w młodem ciele ziemi kochanej oddanem, głebokie utkwiły korzenie... Na Konarach Sława kwitnie we krwi, póki czas nie nastanie, że z Konarów pędem bujnych gałęzi tryśnie życie i pokój jego szczęśliwy.
Rozdział IV: NABOŻEŃSTWO PO BITWIE
Trudno było zaraz po bitwie urządzić mszę polową, bo na to musimy z taborów wyciągnąć ornaty księdza Kosmy i przybory i na to trzeba we wsi ołtarz wystawić. Ale kto chciał, ten się wyprosił w niedzielę i szedł w słońcu w spiekocie przez te same pola, na których kilka dni temu śmierć gonił - do kościoła.
Trzeba wiedzieć, jak taki żołnierz idzie miedzą, żołnierz nieduży, zboże mu sięga po pas... Jak idzie w swej maciejówce czy w ułańskim kasku przez ciszę pól... Tyle zadumy, tyle spokoju i słodyczy zdaje się otaczać jego postać, tyle starej wiary i głębokich ukoji zdaje się sunąć wokół niego, tyle trudu i tyle historji idzie z nim - i w nim przez pola niedzielą słońca rozjaśnione, - iż myślisz: on idzie i jeszcze jeden, idą dwaj - on żywy i pradziad jego gdzieś tu kiedyś poległy... On żywy i fioletowym cieniem przez zboża sunący pradziad zaziemski...
Opowiadali nam, że jest tu jedna wieś, która się w 1863 roku powstaniu oparła, - zdradziła, a potem mór ją wytłukł...
Przed kościołem już pusto, ludzie już weszli, słychać poważne tchnienie organów, jak falą ciężką przewala się z tonu na ton.
Nawy w reparacji, rusztowania biegną aż pod powałę, pachnie wapnem i kadzidłem. W nawach pełno narodu wsiowego a przesiewa go dziś, jak zboże bławat i mak, - siwy mundur i rabat czerwony.
Wsparci na szabli, stoją ułani z ramieniem w ostry kąt na kwasku przegiętym, stoją piechury, wytarta, niezłamana brać. Nabożeństwo się odprawia a ci, co tu chwastem wspaniałym wśród płowych chustek i szarych sukman stoją, za siebie tu są i za tych, którzy się na polach we wiecznym sen ułożyli...
Kiedy moment przyszedł, z pod stropu z rusztowania gruchnęła pieśń świątobliwa i straszliwa!!
Z dymem pożarów, z kurzem krwi bratnej...
Opowiadali nam, że jest tu jedna wieś, która się powstaniu oparła, zdradziła, a potem mór ją wytłukł...
Tam, na deskach rusztowania, wyskok stał chór, zwarte legionistów Koło, zaś z tego pierścienia rycerskiego rwał głos potężny, niby z niebieskiej obręczy śródło jasności...
Zaś chłopaczkowi wiejskiemu, co stał nisko w nawie zdawać się mogło, że pod strop kościoła przybieżeli nowi aniołowie, strojni i zbrojni, na szablach się jakichś archanielskich wsparli i grzmią głosem niezwyciężonym...
Rozdział V: PODWIECZOREK PO BITWIE POD KONARAMI
Zaś po bitwie zaraz wkopaliśmy się w ziemię.
Wyszukało się linię z najlepszym obstrzałem i wojennym smakiem zaprawiło się okolicę przed nami. Tu będą miny, tam będą kozły hiszpańskie, a tam w okopie schowa się krwiożerczy pysk karabinu maszynowego...
A żeśmy się już pobili do syta i krwią opłynęli, a żeśmy już śmierci sporo oddali, który to rachunek, jako że długi i powolny ziemia po woli wyrównuje, - niech bierze, bo nas stać!... A że nas radość sparła, bo umrzeć jest słodko, ale ze śmiercią u boku nie daleko, żyć jest słodziej... A że się nam potem wszystkim chce zawsze mocno jeść i dobrze pić i salonu się nam chce i pompy i aby było głośno, składnie i ładniepod czystym niebem na falującej, ciepłej sandomierskiej ziemi , więc II pułk urządził podwieczorek.
Podwieczorek ów był inauguracyją kanty II pułku, ale był też wspaniałą ucztą i stypą i biesiadą weselną - na tych samych miejscach, gdzieśmy parę dni szli w ogień, a teraz są mogiły co krok, na nich krzyże, naboje - i fiołki...
Jak ciemne krople uroczej wonnej żałoby...
Bo tu sobie nikt nie zawraca głowy, jest uczta, uroczystości, a skoro nasza wojskowa, to bez miary! Cóżby się nie zmieściło w naszej uroczystości, chciałbym wiedziećś!
Więc było tak prawie miło, jak może wtedy u księcia Józefa pod Lipkami, tylko że pań nie było... Ale co nam po paniach! I było prawie tak, jak za Kazimierza Wielkiego, bo się nasze wielkie stoły rozstawiały pod gołym niebem najczystszem na świeżej fali traw. Jak za Kazimierza Wielkiego, bośmy mieli czyste sumienie do tego podwieczorku. A komendant na pierwszym miejscu między nami, tak się sobie rozsiadł, jak u Pana Boga za piecem, wygodnie i dostojnie...
Jak za Kazimierza Wielkiego, bo nam tak wokół stołów i jedy naszej pachniało polem i miodami łąki, bo nam tak słońcesprawiedliwie w twarz świeciło.
Muzykę postawiliśmy zaraz obok chałupy. Potem balaski, potem krzaki i nasze stoły - jedno podziwienie pod wielką lipą, na której papier się bielił przybity z napisem: "Cześć Ci kochany wedzu!:
Na stołach były kwiaty, całe bukiety, łapą żołnierza wiązane, wspaniałe wiechcie! Było też wino takie i siakie, herbata, rozmaite suchosći, jakoto orzechy, migdały, albertki, biszkopty - wielkie jak wiosła.
Za stołem tuż, płynie zboże, wspina się na górki, jakichś 800 kroków i halt! To już linia...
Ach linia i nieprzyjaciel - nie mam większego zmartwienia, jak nieprzyjaciel!
Więc siedzimy i jemy. Brygadjer na pierwsze miejscu, ojciec wszystkiej naszej roboty, dalej szef sztabu, dalej panowie podpułkownicy, różne świerze majory, kapitany, porucznicy... Jest Tunguz, co wziął karabiny maszynowe, jest Rokita, jest Toporczyk.
Co ci z nazwisk i osobistości i osób - czy to paciorki są, żebym je nizał jak na sznurekś!
My jesteśmy! Wypisaliśmy sobie i do lipy przybijali:
Cześć Ci kochany wodzu...
KtoÅ› - My!...
Co nam nam po pniach i po wszystkiem, chodście zobaczyć jak tu siedzimy kręgiem, słońce nas grzeje, trawa kołysze - cicho, bo będzie mowa...
Major Berecki peroruje. Składnie to powiedział, a krócej, niż na bankietach w stolicy... Jednem słowem, że do Brygadjera gadał - bardzo składnie...
Wszyscyśmy dawno wiedzieli co powie, bo my wszyscy to samo... Ale dobrze, że powiedział - mowy muszą być...
Siedzimy za białym stołem w morzach złotości i wiosennej krasy, nad nami łaskawe przegony błękitu, za rowem niedaleko wróg, z boku wiatrak trzeszczy, czyją śmierć mieleś... Będziemy słońce pili, jak miód, w ten nasz żołnierski podwieczorek, jest wierny napis na lipie...
Słuchaj adjutant, każ im grać walca, mój drogi!
Grają walca, siedzi nas tu kilkudziesięciu, rozumiesz głupi, to jest w Polsce, my jesteśmy Polską, to nie jest żadna wielka chmurna rzecz, tylko rzecz, o którą się bijesz!
Komendant mówi:
Zcichliśmy wszyscy, Piłsudski stał już za stołem w szarym swym mundurze z iskrami słońca w głębokich, niebieskich oczach, z kielichem czerwonego wina w ręku, jakby z kielichem pysznej krwii... Mówi, że gdyby pułki swoje nazwał, toby II pułku i I brygady nazwał pułkiem warszwskim, jako, że bataliony w skład jego wchodzące walczyły pod tem miastem.
Warszawo, Warszawo, czy słyszysz i wiesz, że idziemy ku Tobie przez tyle śmierci w takim trudzie i radościś!...
Czewrień jęła powoli przesycać promienie słońca.
Oficerowie śpiewali chórem: "Oto dziś dzień czci i chwały..."
Ręce drżą lekko, jak światło, pręży się mundur na piersi, a w piersi tętni wielka miłość Ojczyzny, - jak dzwon...
Rozdział VI: GRÓB HERWINA
Idzie sie tu przez wieś, za sobą ostawiwszy rozfalowane, młode pola, schodzi się wiejską drożyną aż do parowu i zboczem w górę ku ścianie wielkich szumiących dębów. Po jednej stronie tej żywej, głośniej ściany spada brzeg, porośnięty wszelakim kwiatem zbłądzonym. Po drugiej płyną łany młode ku innej wsi, ku rozrzuconym wśród pól drzewom i jeszcze dalej ku temu smętnemu czarowi, co tai się za niedojrzanym brzegiem horyzontu.
Na tle tej ściany dębów, w szumie, w tchnieniu drzew tęgich i czcigodnych, jakby w oddechu bezmiernego spokoju i powagi wznosi się biały krzyż z zawieszonym przez ramiona wieńcem uwiędłego bzu.
Tyle bezbronnego żalu jest w tych ginących cicho bzu gałęziachi tyle czułości, - bo okwitnąć trzeba, minąć, przeminąć, a nikt przecie, jako żywy kwiat za grób nie dojdzie...
Pod krzyżem mogiła z darniny, około niej brzozowe balaski, opodal takaż ławeczka z biało-srebrnych pni, iżby tu można było przyjść, siąść i głowę na ręku oparłszy i oczy utkwiwszy w niebieskiej błękitu pamięci - myśleć, dumać...
śnić się tu może jakaś urna przeczysta, z której płyną zdroje zasługi świetnej i płyną i toczą się w nieskończoność...
Tak więc w tem ogrodzeniu białem, jak w białej kołysce, leży mogiła, na niej kilka naboi i jeszcze kwiaty powiędłe. W dół na zbocze pada błam świeżo wzruszonej gliny. Naprzeciw krzyża i potężnej ściany dębów występuje biało-pienna brzózka, jedna, jedyna wśród tych drzew, lekko wiotkimi warkoczami ciężkie liście dębów głaszcząca.
"Tu leży Kazimierz Herwin (Piątek), kapitan Legionów Polskich, Brygady Piłsudskiego. Zginął pod Kozinkiem dnia 19 maja 1915" - odczytać można na małej drewnianej tabliczce, przybitej u stóp krzyża.
Kazimierz Piątek-Herwin, syn malarza, urodził się w r. 1888 w Krakowie, tam ukończył gimnazjum i studjował filozofię. W roku 1911 wstąpił do Związku Strzeleckiego, w którym pracował bardzo gorliwie. W 1913 został komendantem szkoły oficerskiej, z końcem tego roku komendantem Okręgu Podgórskiego.
Po wypowiedzeniu wojny Rosji, wyszedÅ‚ z pierwszym oddziaÅ‚em, jako komendant plutonu. W Miechowie dostaÅ‚ kompaniÄ™, a we wrzeÅ›niu batalion VI. Pod KrzywopÅ‚otami batalion VI objÄ…Å‚ kapitan Fleszar. W grudniu otrzymaÅ‚ Herwin batalion I-szy pierwszego puÅ‚ku. Z batalionem tym walczyÅ‚ pod Åowczówkiem gdzie byÅ‚ ranny 23.12.
31 stycznia 1915 r., jeszcze nie wyleczony, powrócił do Brygady, w kilkanaście dni póśniej otrzymał komendę nad batalionem V.
Spokojny ten człowiek, nieustraszony komendant, zginął podczas szturmu swego batalionuw lesie pod Kozinkiem, wśród burzy i piekielnego huku kanonady, w potężnym zgiełku nieba i ziemi, rażony kulą w głowę.
Nieprzytomnego znieśli żołnierze do wąwozu. Potem w męczarni i w nieprzytomności pogrązone ciało powieśli do wsi, wolno w mroku, drogą zawaloną przez strudzone okrutnym bojem oddziały...
Na czarnem bezgwiezdnem niebie ważył się wciąż świst armatnich wystrzałów.
Mieliśmy wszyscy nadzieję, że Herwin wyjdzie z tego ciosu, że natura jego taka tęga, zdrowa, sposób życia tak ogromnie prosty i wstrzemięśliwy zwyciężą. Tymczasem ciężko ranny zmagał się ze śmiercią aż go przemogła. Dnia 20.05 zgasł.
Odbył się pogrzeb, najlepszy, na jaki nas wówczas było stać.
Otwartą trumnę złożona na łące... Lud wiejski osypał ją kwiatami.
Tu, ostatni raz, - dziwnie w zacisku śmierci dumna i wzniosła twarzHerwina patrzyła w niebo...
Dzień był blady, powietrze huczało wciąż od wystrzałów.
Wartę honorową trzymali przy trumnie ułani.
Tu ostatni raz widziała twarz Herwina blask legionowej broni i jej dżwięk przezacny, tu brzmiał wokoło niego po raz ostatni...
Oficerowie wieko przybyli, przepłynęła nad trumną pieśń - "Nie damy ziemi skąd nasz ród", - "Jeszcze Polska nie zginęła" - odegrali po trzykroć muzykanci. W pogłosie bojów z przed stu lat, w żalu i w harcie żołnierskich spojrzeń resztki tego, co duchem było i mocną dśwignią najdzielniejszych - zeszły w ziemię...
Na tle rozłożystej ściany dębów, w oddechu ich szumiącym, rzekłbyś tchnieniem łaskawej piersi kołysany usypia Herwin na wieki, - zaś przed Nim pola biegną i złocą się chałupy i ciągnie się w dal to wszystko, - polska ziemia i ród - to wszystko, czego broniłtak mężnie... Zaś nad Nim bzu uwiędłego różańce, wśród dębów brzoza warkoczami wiejąca i wysoko, wysoko czułe pytania ślicznego głosu wilgi...
Rozdział VII: ŚMIERĆ PORUCZNIKA FRANCISZKA GRUDZIŃSKIEGO
Franciszek Grudziński (Pększyc) urodził się w r. 1890, do szkoły uczęszczał w Krakowie, studia uniwersyteckie odbywał w Krakowie i Lwowie (Politechnika). W r. 1905 należał już skautu, gdzie pracował razem z Małkowskim. Brał bardzo żywy udział w formowaniu się i rozwoju Drużyn Strzeleckich we Lwowie. Podczas wielkiej manifestacji przeciw rosyjskiemu konsulatowi uratował z tumultu ulicznego sztandar, zerwawszy go z drzewca.
Pracował póżniej w Krakowie. W roku 1913 prowadził dwumiesięczny kurs zimowy w Rabce. Była w tej pracy ogromnie silna rzeczywistość, było też wielkie marzenie: Rycerzy śpiących w Tatrach pobudzić... Pracę wojskową rozumiał Grudziński, jak wyzwolenie z wszystkiego, co w Polsce jest niewolą...
W r. 1913 został komendantem kompanii i zbrojmistrzem Drużyn Strzeleckich w Krakowie. W czasie wyruszenia pierwszych oddiałow polskiich do Królestwa, walczył w armii austriackiej przeciw Czarnogórze. Połączywszy się z szeregami I brygady, odbył cały szereg bitew. Był ranny pod Laskami.
- Wiedziałem, że będę ranny i że nie zginę - mówi póśniej. - Jak długo będę Sprawie potrzebny, nie mogę zginąć...
W bitwie pod Åowczówkiem znakomicie prowadziÅ‚ IV batalion. Å›wietnie sprawowaÅ‚ plac - komendÄ™ w KÄ™tach. Å»oÅ‚nierz cenili i kochali mÅ‚odego porucznika.
Póśniej dowodził czwartą kompanią VI batalionu. Ranny w ostaniej bitwie i odwieziony di szpitala polowego, uciekł stamtąd, by jak najprędzej wrócić do oddziału. Powrót do szeregów Brygady I przyjęła jego kompania w nocy, leżąca w okopach, tak potężnem hurra, że rakiety poczęto świecić wzdłuż całego frontu, a zaniepokojeni Rosjanie wysłali patrol, który się dostał do niewoli.
Dnia 3 czerwca koło godziny 11 w południe z okopów przed wsią Żerniki wyruszył Grudziński z dwoma żołnierzami na wywiad. Dzieliła go od Rosjan falista przestrzeń niewielkich wzgórz, okrytych żytem. Za temi wzgórzami i za zbożem ciągnie się wieś. A za rzędem chałup, za poczciwym grzbietem kosmatych poszyć ze słomy, strzelają z bujnej zieleni drzew szczyty wież kościelnych.
Linie okopów kręcą się po obu stronach wsi, która jest tak jakoś przysłowiowo polska, piękna, w ciszy i cieniu między dwoma śmiertelnemi liniami śniąca... Bezradna w uroku wiosny, między dwoma żmijami na pożar skazana... - Marszczą się nad nią w upale sino-niebieskie wstęgi powietrza, a fioletowe kontury wież kościelnych obrzeża złota lama jasności. Czar w tem jest całe i wieki przeszłości i pogoda jakaś i woń dojrzewania i rozpacz słodka...
Tędy, wśród zboża kwitnącego, - bo właśnie kwitło żyto, - szedł Grudziński z dwoma żołnierzami jakby wyzywając śmierć... Niedaleko od pozycji rosyjskich przed Modliborzycami, związawszy się z niemi strzelaniną przed frontem tej wsi prostym i kochanym, jak stara pieśń ludowa, - padł porucznik Grudziński na wonną falę kwitnącego żyta, rażony kulą w głowę. Już w czarne słońce śmierci patrząc, we krwii i salwach wystrzałów, już ślepy, - wychylił Grudziński swe zdrowie do dna, strzelając sobie w serce...
By przyjść Grudzińskiemu z pomocą, komendant Fleszar rozpoczął bitwę. Wziął pod ogień ciężkich dział wieś, szturm ogniowy zarządzając na obu flankach. Dopiero pod osłoną tej burzy ognistej, szalejącej pod czystym blaskiem słońca w samo południe, udało się sanitarjuszom zabrać zwłoki porucznika.
Drugiego dnia odbył się pogrzeb tuż za pozycją naszą w Baćkowicach. Trumnę wystawiono na wiejskim kościele. Okryto ją sztandarem narodowym, a przez skrzydła Orła białego biegła czarna wstążka żałoby. Zapalono świece. Jakby gromada złotych motyli obsiadła trumnę. Oficerowie, - żołnierze, - uroczyste śpiewy... Ramię w ramię - braterski splot kolegów, którzy trumnę ponieśli na cmentarz... Ksiądz kapelan Żytkiewicz przemówił, zadrżała we łzach warta honorowa, na ostatnią baczność, twarze kryjąca w dłoniach...
Gdyśmy wyszli z cmentarza ku wzgórzu i pozycjom w głębinach wieczora, pod spokojnym ogromem fioletowego nieba płonęły stogi zboża, trafione jakimś wystrzałem.
Zdało się więc: z żałoby wielkiej niszczeje i pali się zbiór ziemi... Zboże czerwonym kielichem płomieni ku niebu się wychyla... Zaś w kruży onej, tak zwiewnej i gorącej, oddaje ziemia duszę bohatera czułym i nieskończonym łaskom nocy...
Rozdział VIII: KWIECIŃSKI, DAROCHA, BAGNIEWSKI
Jakób Darocha podporucznik I Brygady zginął 23 maja w Żernikach, podczas szturmu VI batalionu, gdy szedł naprzód przed kompanią dla zbadania pozycji. Tak ginie większość naszych oficerów. Jest to już poniekąd wspaniałą banalnością... dla zbadania pozycji. Dla wynalezienia miejsca, w którem by jak najmniej strat poniósł szereg...
Więc działo się to w maju, wśród najpiękniejszej pogody i rozkwitu nieba i ziemi. Z miesiąca marzeń przeistoczył się nam maj w miesiąc walki. Musi się stać - o coś my walczyli i ginęli, jeśli zapomnieć mamy krew na zbożu i mogiłę pośród łaki...
Darocha urodził się w Sokołowie koło Rzeszowa, lat 26 skończyłby tego roku w lipcu. śmierć go jednak spotkała i zaczął inne lata, nieskończone nigdy w pamięci Narodu.
Do gimnazjum uczÄ™szczaÅ‚ w Rzeszowie, na Uniwersytecie (prawo) we Lwowie. Od poczÄ…tku wojny sÅ‚użyÅ‚ w VI batalionie I brygady. ZaÅ‚ożyÅ‚ byÅ‚ ZwiÄ…zek Strzelecki w SokoÅ‚owie, tamże KoÅ‚o i CzytelniÄ™ T. S. L. BiÅ‚ siÄ™ pod Laskami, KrzywopÅ‚otami, Åowczówkiem. ProwadziÅ‚ dalej pracÄ™ oÅ›wiatowÄ… podczas wojny w szeregu... UrzÄ…dziÅ‚ tu rodzaj lotnej szkoÅ‚y dla analfabetów a najpilniejszym wyznaczaÅ‚ nagrody. ByÅ‚ komendantem swego plutonu i jego nauczycielem.
Tak, jakby czasem to, co cały naród zaniedbał, wcielało się w jedną młodą pierś, w jedno gorące serce, - póki tego serca stanie i póki pierś, nie pęknie.
Mieczysław Kwieciński (Oset) urodził się w 1893 w Kieleckim. Tutaj skończył handlową szkołę. W r. 1911 wstąpił do Związku Walki Czynnej. Należał - jako filareta - do tego grona młodzieży w Belgii, które odnowiło na emiracji dawne polskie tradycje. Jako porucznik dowodzący czwartą kompanią II batalionu II pułku btygady Piłsudskiego, zginął pod Przepiórowem 23 maja, w dzień Zielonych świąt po południu.
Właśnie, gdy szukał dogodniejszej pozycji dla swej kompanii... kula przeszyła mu pierś, a wieczorem tego samego dnia zmarł w szpitalu polowym. Historja naszych bojów zapamiętała dobrze kompanijnego - Oseta. Lecz jak się ma stać, by wdzięk tego młodzieńca, jego łagodność i tak miłe obejście, ginęły bezpowrotnieś...
Porucznik Oset, w czasie ataku II pułku I brygady na Małżyn, Beradś i Swojków, bardzo zręcznie prowadził swą kompanię. Udało mu się tak szczęśliwie przesuwać jej linie, że unikały stale morderczego ognia artylerji. Widzieli go wówczasżołnierze, jak stał pod drzewem i wymachiwał białym prętem, obłupanym z kory.
Jest we zwyczaju, że się mali chłopcy bawią w wojnę, w różne dziwne przygody, a kijków takich świeżym sokiem ociekających, używają za miecz, berło, czy za znak dowództwa.
Niechże się stanie, by za lat dziesięć, trzydzieści wiedzieli mali chłopcy, że porucznik Oset pręciną taką świetnie do ataku prowadził swą kompanię. Gdy na wiosnę łozę młodziutka z kory obedrą, niechże się stanie, by wiedzieli, że tak samo czyniły kiedyś ręce idącego w śmiertelny bój porucznika.
Niechże się stanie, by się im, jak przykład nawinął wcześnie, już w chłopięcych zabawach, marzeniach o tej dawnej porze: - gdy wiklina sokiem wiosny opływa, a młody porucznik broczył krwią...
Juliusz Bagniewski, podporucznik VI batalionu I brygady...
Kurjer odjeżdża, trzeba spieszyć, by zdążyć oddać list... Znaliśmy Go wszyscy tak dobrze...
Ale nie zdążę się dowiedzieć tych paru od - do... Na szczęście nie mieści się Bagniewski w datach i nieby one o nim nie powiedziały.
Kurjer odjeżdża, trzeba spieszyć i tym sposobem skraca mi się ten niemożliwie bolesny obowiązek pośmiertnego wspomnienia. Bagniewski zginął w maju pod Wszachowem.
Był z rodu tych polskich tułaczów, żyjących "jak ptak na gałęzi", pędzony buntu polskiego koleją z miejsca na miejsce. Chyba znał cały świat, - wszędzie próbował szczęścia i chleba... Na wielu gospodarczych sprawach życia Narodu znał się tak dobrze i głęboko, że niepodobna sobie wyobrazić, by miał w nich już nie wziąć udziału. Wiele serc tak miał bliskich sobie i oddanych, że niepodobna tej wielkiej odległości zrozumieć, jaka go od nich przedzieliła.
Niema już między nami tego cierpliwego podróżnika...
Zaś ja wciąż widzę Bagniewskiego - jak spoczywa na przydrożnym kamieniu, - opodal maszeruje kolumna piechoty, szara od kurzu i pyłu.
W dali wszystkimi kwiatami wdzięczą się łąki...
Widzę Bagniewskiego, jak zmęczony, siedzi w rozchełtanym mundurze na kamieniu, zdjął czapkę, ociera zgrzaną twarz - ...Już za nami nie pójdzie, nie wydąży, jeno złotem skrzydłem kurzawy marszu naszego przykryty czeka, póki wieść do niego nie wróci, że naprzód idziemy, zwyciężając...
RozdziaÅ‚ IX: ROZKAZ DZIENNY BRYGADIERA PIÅSUDSKIEGO
Żołnierze!
Kilkudniowe nasze boje pod Konarami były dla nas dotkliwe nie tylko ze względu na mnogość strat kolejowych, lecz i dlatego, że aniśmy walczyli złączeni, ramię przy ramieniu, ani też wyniki boju nie mogły cieszyć serca żołnierskiego.
Od samego początku bojów, będąc w rezerwie dywizyjnej ulegliśmy częstemu losowi rezerw - zostaliśmy rozproszeni na szerokiej przestrzeni, idąc na podparcie poszczególnych części frontu.
Najcięższe i najprzykrzejsze zadanie spadło na bataliony III i V, które stanęy na najbardziej zagrożonym terenie. Z dumą podnieść muszę zachowanie się wypróbowanego III batalionu, który w ciężkim boju i chaosie przez czas pewien był jedyną zwartą grupą na szerokim froncie. Trzeci batalion w najcięższych moralnie warunkach zachował się po bohatersku, znacząc obficie każdy krok swój krwią własną i wroga. Rozkazem niniejszym wyrażam wszystkim oficerom i żołnierzom tego batalionu głęboką wdzięczność w imieniu całego oddziału za dowód, że w najcięższych warunkach żołnierz polski, jeśli nie może wygrać boju, to honoru swego bronić potrafi.
W szczęśliwszych znacznie warunkach walczył 2 pułk, nie rozerwany przez losy na części. I batalion tego pułku, biorąc udział w ataku na szosę Opatowską pierwszy doszedł do nieprzyjacielskich okopów, biorąc karabiny maszynowe i licznego jeńca, II batalion dał dowód niespożytej siły moralnej przy nieudanym ataku na Przepiórów, stojąc przez kilkanaście godzin w nadzwyczajnie silnym i blizkim ogniu nieprzyjacielskim i cofnąwszy się jedynie po otrzymaniu na to rozkazu.
Pierwszy batalion 1-go pułku przy ataku na Przepiórów wytrwał wraz z II batalionem aż do odwołania, następnie zaś w brawurowym ataku na Kamieniec zdobył kilkaset jeńcó.
Wreszcie VI batalion dotąd oderwany od macierzystego pnia, służbą swoją zyskał powszechne pochwały swych przełożonych.
Boje, któreśmy zakończyli, by przejść na razie do względnego spokoju, zostawić muszą głęboki ślad w naszych umysłach. Były one dla nas doskonałą szkołą, właśnie dlatego, że wymagały one brdziej niż inne, by nieledwie każdy z oficerów i żołnierzy uczył się dososowywać swe działania, do działań otoczenia, a zarazem złożył dowód, że dla dobrego żołnierza niema położenia, z którego honorem wyjść nie można.
Wśród mnóstwa bohaterskich czynów, dokonanych przez poszczególnych żołnierzy w czasie tych zmiennych co do szczęścia bojów, zaznaczyć chcę w swym rozkazie te, które na szczególne uwzgędnienie zasługują.
1. Major śmigły-Rydz, wziąwszy na siebie zadanie, najczęściej nie odpowiadające, ani jego stopniowi, ani zdolnościom, nie tylko sam wytrwał na stanowisku, niezwykle przykrem pod względem moralnym, lecz złożył w bojach o lasek Kozieniecki nowe dowody niezwykłego męstwa i spokoju przy największem niebezpieczeństwie. Majorowi przedewszystkiem przypisuję, że III batalion nie ugiął się przy spełnieniu zadania przewyższającego znacznie siły moralne przeciętnego żołnierza.
2. Podpor. Zygmunt Żarski-Radoński z III batalionu wykazał w boju o lasek Kozieniecki nadzwyczajną odwagę i sumienność pracy wojennej, stojąc ze swym plutonem a potem zastępując zranionego dowódcę kompanii na zupełnie otwartej pozycji w piekielnym i bliskim ogniu karabinów maszynowych wobec widocznej przewagi nieprzyjaciela. Sam rozniósł w ogniu amunicję wzdłuż lini ognia i rozdzielał ją pomiędzy żołnierzy. Wytrwał aż do otrzymania ciężkiej rany w głowę.
3. Podpor. Dorobczyński z III batalionu prowadził swój pluton w największym ogniu w kontrataku na nieprzyjaciela, który już się silnie okopał. Zdobył okopy, biorąc 84 jeńców z oficerem.
4. Podpor. Tunguz-Zawiślak z I batalionu 2 pułku w ataku na Swojków prowadząc prawoskrzydłowy pluton, z własnej inicjatywy skierował go przeciwko flankującym atakujący batalion rosyjskim karabinom maszynowym i porywając za sobą swych podkomendnych pierwszy wpadł do okopów rosyjskich biorąc kilkudziesięciu jeńców i 2 karabiny maszynowe.
5. Podpor. Kołodziejski z VI batalionu będąc opadniętym w nocy na forpocztach przez całą kompanię grenadjerów rosyjskich, poraniony wybuchem granatu (kilkanaście ran) wyprowadza placówkę dzielnym atakiem na bagnety do swego batalionu.
6. Sierżent Dańko Jerzy z I batalionu przy ataku na Przepiórów 23.05, będąc z sekcją na samym przedzie wziął szybkim atakiem na bagnety 1 oficera, komendanta służby wywiadowczej i żołnierza. 26.05 na czele 15 ludzi poszedł skrycie pod Kamieńcem do samych okopów rosyjskich, gdzie nie pokazując swej siły wezwał nieprzyjaciela do poddania się. Gdy zaś będący w okopach oficer rosyjski, komendant kompanii, strzelił do niego, nakazał garstce swych podkomędnych dać salwę do okopów, co miał taki skutek, że się nieprzyjaciel poddał w liczbie 150 żołnierzy i 1 oficera.
7. Podoficerowie Bernhard Bronisław i Wiśniowski Stanisław obaj z III batalionu wraz z wymienionym wyżej podpor. Dorobczyńskim prowadzili nieustanie pluton we wściekłym ataku na okopy nieprzyjacielskie - obaj legli śmiercią walecznych prawie u celu, przed poddaniem się Rosjan.
8. Sierżant II batalionu z pułku Brzozowski Zygmunt i szeregowcy Jagoszewski Marian i Urbanowicz Michał po przełamaniu przez Rosjan frontu w lesie Płączkowickim posłani na patrol we trójke wzieli w Woli Konarskiej jako jeńców 58 żołnierz rosyjskich, ścigających cofającą się linię 8 pułku.
9. Albin Stanisław, szeregowiec V batalionu dnia 21.05 przy cofaniu się batalionu został w okopie nie zauważywszy odwrotu innych, pod krzyżowym ogniem okopał się z dwóch stron, a gdy nadszedł patrol nieprzyjacielski z siedmiu ludzi, ostrzeliwując ich z bliska zmusił do złożenia broni i odprowadził jeńców pod ogniem nieprzyjacielskim do komendy pułku.
10. Lachor Jan, szeregowiec tegoż V batalionu, cofając sie przy odwrocie z Kozinka ostatni osłaniał celnymi strzałami odwrót swoich, a będąc zupełnie odcięty od swoich schował się w dole na ziemniaki, by po 24 godzinach spędzonych o głodzie przekraśc się z powrotem do swoich.
Wreszcie z przyjemnością wyrazić musze wdzięczność i uznanie dla sanitariuszy kompanijnych, którzy nie zważając na silny ogień nieprzyjacielskich, wszędzie pełnili swą ciężką służbę, płacąc na równi z innymi żołnierzami krwią własną dług OjczyĽnie. Specjalnie dziękuje sanitarjuszom VI batalionu Muszyńskiemu Kazimierzowi, Bielohawkowi Arturowi i Siemiginiewskiemu Antoniemu za nadzywczajny akt odwagi, gdy z pod okopów nieprzyjacielskich wyniesli, niestety już martwe ciało powszechnie szanowanego i lubianego kapitana Franciszka Grudzińskiego.
Rozkaz niniejszy przeczytać we wszystkich kompaniach, szwadronach, baterjach, oddziałach karabinów maszynowych i wojskowych instytucjach podwładnego mi oddziału.
Konary, dnia 5.05.1915
J. Piłsudski, mp.
Historia Marszów do Konar nierozerwalnie związana jest z działalnością tarnobrzeskiego "Strzelca". To właśnie z inicjatywy członków tutejszego oddziału w roku 1996 zapadła decyzja o corocznym organizowaniu marszu upamiętniającego Walki Legionów na Ziemi Sandomierskiej. Sama idea nasunęła się po doświadczeniach wyniesionych przez tarnobrzeskich Strzelców zdobytych w roku 1994 podczas III Marszu Legionów Radom - Laski oraz w roku 1995 w trakcie uczestnictwa w Marszu Szlakiem I Kompanii Kadrowej Kraków - Kielce.
Rok 1996
Pierwszy marsz z założenia rozpoznawczy, w którym uczestniczyli tylko członkowie "Strzelca" zorganizowano w dniach 25 i 26 maja 1996 roku na trasie: Tarnobrzeg - Koprzywnica (dojazd PKS), dalej pieszo do Sulisławic, Gieraszowic, przez Rybnicę - Julianów do Górek Pęchowskich (pomnik Legionistów). W okolicach Górek Pęchowskich został zorganizowany odpoczynek połączony z biwakowaniem w terenie przygodnym. Po kilkugodzinnym odpoczynku w strugach ulewnego deszczu nastąpił wymarsz i powrót nocą przez Klimontów - Borek - Zbigniewice do Koprzywnicy, stąd PKS-em do Tarnobrzega. Marsz zakończono 26 maja w godzinach południowych. W pierwszym Marszu uczestniczyło ogółem 18 strzelców z oddziałów "Tarnobrzeg", "Stalowa Wola" i "Sandomierz".
Po doświadczeniach z pierwszego marszu postanowiono zmienić formułę - to znaczy zrezygnować z dojazdu PKS-em, a sam marsz rozpoczynać i kończyć w Tarnobrzegu na przeprawie promowej. Trasa liczyłaby około 70 kilometrów i należałoby przejść ją w czasie 24 godzin, w tym 2 - 3 godzinny odpoczynek w okolicach Górek Pęchowskich po zakończeniu I Etapu Marszu. Przyjęto również założenia o możliwość wycofania się po pierwszym etapie marszu dla osób nieprzygotowanych fizycznie do przejścia całej trasy i powrót z Klimontowa autobusem. Ustalono również regulamin samego marszu, który z niewielkimi poprawkami obowiązuje do dzisiaj.
Rok 1997
W II Marszu organizowanym w następnym roku brało udział 24 strzelców i pomimo bardzo niesprzyjających warunków w trakcie trwania całego marszu wszyscy uczestnicy go ukończyli.
Rok 1998
W roku 1998 w dniach 16 i 17 maja odbył się III z kolei Marsz, który ukończyło 15 uczestników. Po raz pierwszy brały w nim udział osoby spoza "Strzelca". Przyjęto zasadę udzielania rekomendacji dla osób chcących uczestniczyć w Marszu przez osoby, które już uczestniczyły w poprzednich Marszach. Marsz ten był również pierwszym, po którym uczestnicy wybierali Komendanta Marszu na rok następny. Jeszcze jedna rzecz, która wyróżniała ten marsz od poprzednich - drugi etap, czyli powrót do Tarnobrzega odbywał się w nocy.
Rok 1999
IV Marsz organizowany w dniach 21 - 22 maja 1999 roku ukończyło 13 uczestników. Bardzo ciężkie warunki na trasie oraz wysoka temperatura spowodowały w trakcie marszu wycofanie kilku uczestników z objawami osłabienia i odwodnienia organizmu.
Rok 2000
Kolejny, już V Marsz odbył się w dniach 20 - 21 maja 2000 roku i był pierwszym Marszem, gdzie podczas uroczystego apelu pod pomnikiem legionistów w Górkach Pęchowskich odbyło się Przyrzeczenie Strzeleckie dla kilku nowych członków "Strzelca". Marsz ten odbywał się również w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych (ciągłe opady deszczu i burza), co spowodowało również wycofanie się kilku uczestników po zakończeniu pierwszego etapu.
Rok 2001
W roku następnym VI kolejny Marsz odbył się na podobnych zasadach jak i poprzedni (wymarsz w godzinach wieczornych - zakończenie pierwszego etapu około godziny 2.00 w nocy, krótki odpoczynek w Klimontowie i powrót do Tarnobrzega). Marsz ukończyło 26 uczestników.
Rok 2002
Trasa VII Marszu była trochę inna niż w poprzednich latach: I Etap: Tarnobrzeg - Krzcin - Skrzypaczowice - Sulisławice - Gieraszowice - Nawodzice - Klimontów - Góry Pęchowskie (cmentarz legionistów). II Etap: Góry Pęchowskie - Klimontów - Zbigniewice - Koprzywnica - Tarnobrzeg. W tym marszu wzięło udział 29 osób (wszyscy ukończyli).
Rok 2003
Kolejny VIII Marsz został zorganizowany w dniach 17 - 18 maja 2003 roku i miał trochę inną formę niż to było do tej pory. Mianowicie pierwszy etap był następujący: Tarnobrzeg - Koprzywnica - Zbigniewice - Klimontów - Góry Pęchowskie (pomnik legionistów) - Garbowice - Ujazd (zamek Krzyżtopór) - Konary. Tutaj o godzinie 15.00 odbyły się uroczystości pod obeliskiem upamiętniającym śmierć legionistów. Powrót z Konar do Tarnobrzega w tym roku wyjątko został zaplanowany BUS-em.
Rok 2004
IX Marsz był podobny do poprzedniego. Trasa także niewiele różniła się od poprzedniego (powrót również zaplanowany był BUS-em) i również braliśmy udział w uroczystościach. W tym Marszu wzięło udział 27 uczestników, w tym 8 uczestników spoza "Strzelca", co świadczy o tym, iż Marsz cieszy się coraz większą popularnością.
Rok 2005
X, jubileuszowy Marsz był zorganizowany na nieco większą skalę. Trasa Marszu rozpoczynała się sprzed pomnika z Placu Bartosza Głowackiego w Tarnobrzegu o godz. 16.00. Trasa Marszu prowadziła przez Koprzywnicę - Sulisławice - Gieraszowice - Kilmontów - Góry Pęchowskie (pomnik legionistów i tutaj 4 godz. postoju) - Konary (śniadnie w remizie) i po odpoczynku udział w uroczystościach. Ponadto nad jubileuszowym Marszem patronat medialny objęła lokalna gazeta "Echo Dnia" oraz radio "Leliwa". Na 10. Marsz zapisało się 76 osób, 70 rozpoczęło Marsz, natomiast ukończyło 64.
Rok 2006
XI Marsz został utrzymany w podobnej formule jak poprzednie. Wymarsz spod pomnika Bartosza Głowackiego w Tarnobrzegu, a następnie pierwszy etap: Tarnobrzeg – Koprzywnica – Sulisławice – Klimontów – Góry Pęchowskie (cmentarz legionistów). II Etap: Góry Pęchowskie – Konary. III Etap: Udział w uroczystościach z okazji rocznicy bitwy pod Konarami. IV Etap: Powrót autokarem do miejscowości Tarnobrzeg. W Marszu udział wzięło 38 uczestników.
Rok 2007
XII Marsz odbywa się w bardzo trudnych warunkach pogodowych, toteż kończy go zaledwie 8 osób.
Rok 2008
XIII Marsz zasadniczo nie różni się niczym od tych organizowanych w latach poprzednich. Natomiast po raz pierwszy bierze w nim udział spora grupa osób z pobliskiej miejscowości - Sandomierza. Marsz kończy 18 osób.
Rok 2009
XIV Marsz także nie zmienił w żaden sposób formuły. Legenda Marszu natomiast obiega prawie cały kraj, ponieważ biorą w nim udział osoby z Tarnobrzega, Sandomierza, Szydłowca, a nawet Ełku. Marsz kończy jedynie 28 osób.
Rok 2010
XV, jubileuszowy Marsz był organizowany na większą skalę niż poprzednie Marsze. Formułę miał mieć podobną do tego z roku 2005. Niestety kilka dni przed wymarszem tereny, którymi uczestnicy Marszu się poruszają nawiedziła największa w historii Tarnobrzega powódź i Marsz po raz pierwszy w swojej historii musiał zostać odwołany.
Rok 2011
XVI Marsz ma podobną trasę jak te z lat poprzednich. Od tego roku zmienia się jednak nieco regulamin i organizatorem Marszu nie jest już jego Komendant tylko Dowództwo tarnobrzeskiego "Strzelca", natomiast Komendant Marszu kieruje pracami przygotowawczymi oraz później samym Marszem. W tym roku Marsz kończą wszyscy uczestnicy - 21 osób.
Rok 2012
XVII Marsz kończy 22 uczestników, jedna osoba rezygnuje już po kilku kilometrach po przekroczeniu przeprawy promowej. W tym roku uczestnicy nie wzięli udziału w uroczystościach pod obeliskiem w miejscowości Konary, ponieważ organizatorzy zaplanowali te uroczystości na inny weekend niż przypadający w rocznicę bitwy pod Konarami, a Marsz odbywa się zawsze w dniach przypadających na rocznicę bitwy.
Ogółem w trakcie do tej pory zorganizowanych Marszów ukończyło je 373 uczestników. Od początku trwania Marszów wydawane są pamiątkowe dyplomy dla tych, którzy przeszli całą trasę. Niniejszy tekst powstał z okazji 67. rocznicy śmierci twórcy organizacji "Odwet" i pierwszego dowódcy Oddziału Partyzanckiego Armii Krajowej "Jędrusie" - Władysława Jasińskiego. Inspiracją do napisania tej publikacji była książka Eugeniusza Dąbrowskiego pt. "Szlakiem Jędrusiów", którą gorąco polecam wszystkim tym, którzy chcieliby dowiedzieć się więcej na temat "Jędrusiów". W niniejszym tekście znajdują się wspomnienia ludzi, którzy przeżyli okres okupacji oraz cytaty artykułów prasowych ukazanych na temat partyzantów. Wszystkie zdjęcia zawarte w tym opracowaniu są skanami z książki autorstwa Eugeniusza Dąbrowskiego pt. "Szlakiem Jędrusiów". Mam nadzieję, że dzięki tej publikacji młode pokolenia Polaków będą mogły choćby w najmniejszym stopniu poznać legendę dzielnych "Jędrusiów". Chciałbym podziękować chor. ZS Grzegorzowi Tarnawskiemu, który służył mi pomocą i radą podczas redagowania i publikowania niniejszego tekstu. Poniższe słowa zawarte w tym opracowaniu chciałbym zadedykować całej strzeleckiej braci, a szczególnie wszystkim członkom Oddziału Tarnobrzeg, noszącego zaszczytne imię Oddziału Partyzanckiego Armii Krajowej "Jędrusie".
O obronie skarpy wiślanej słów kilka
Początek okresu międzywojennego dla Tarnobrzega to powolna stabilizacja życia w mieście i powiecie. Nieustannie trwało odbudowywanie i porządkowanie zniszczonego wojną miasta. C.K Wyższa Szkoła Realna uzyskuje status gimnazjum i nowego patrona - Hetmana Jana Tarnowskiego. Jesienią 1927 roku na zamku w Dzikowie odbył się za aprobatą senatora Zdzisława Tarnowskiego zjazd Stronnictwa Konserwatywnego, na który został zaproszony sam marszałek Józef Piłsudski, który nie przybył ale reprezentował go jego osobisty przedstawiciel Walery Sławek. Zimą tego samego roku na Zamku Dzikowskim wybuchł pożar, i tylko dzięki nieocenionej akcji Tarnobrzeżan większość bezcennych zbiorów zamkowej biblioteki udało się uratować, w tym rękopis "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza. W 1929 roku do Tarnobrzega przybył prezydent Rzeczypospolitej, prof. Ignacy Mościcki, a jego wizyta związana była z pierwszym etapem realizacji Centralnego Okręgu Przemysłowego. Prezydent gościł u hr. Tarnowskiego, spotkał się również z zasłużonym dla miasta wójtem, Janem Słomką. W latach trzydziestych przebudowano kościoły w Miechocinie i Wielowsi, a w 1933 roku odbyła się ponowna koronacja obrazu Matki Boskiej Dzikowskiej. W sierpniu 1939 roku, na krótko przed rozpoczęciem wojny, hr. Tarnowski wywiózł najcenniejsze zbiory rodowej kolekcji do Lwowa.
Tarnobrzeg odczuł wyraźnie rozpoczęcie wojny już 2 września 1939 roku, kiedy to podczas bombardowania zginęło 11 obywateli miasta. Podczas kampanii wrześniowej 1939 obroną miasta dowodził zdolny podporucznik rezerwy 2 Pułku Piechoty Legionów - Józef Sarna. Był on przed wojną instruktorem w tarnobrzeskim "Strzelcu" i PW Hufcu Szkolnym przy Państwowym Gimnazjum w Tarnobrzegu. 10 września 1939 roku grupa składająca się głównie z tarnobrzeskiej młodzieży szkolnej, strzelców i harcerzy podjęła walkę z niemieckim najeźdźcą broniąc skarpy wiślanej, zwanej Skalną Górą. Pierwsze natarcie Niemców, pomimo ich znacznej przewagi liczebnej zostało odparte. Dzień później, podporucznik Sarna nakazał odwrót swoim żołnierzom i ukrycie posiadanej broni i amunicji. Sam został, wraz z pięcioma zaufanymi kolegami, uzbrojeni w dwa cekaemy, bronili miasta przez dwa kolejne dni. 13 września 1939 roku około godziny 9:00 poległ dowódca obrony Tarnobrzega - Józef Sarna, i wraz z jego śmiercią skończyła się obrona miasta. Pomimo klęski kampanii wrześniowej i okupacji, już w październiku 1939 roku zaczęto tworzyć pierwsze zalążki organizacji konspiracyjnych w mieście.
PoczÄ…tki "Odwetu".
Lokalny nauczyciel Władysław Jasiński ps. "Jędruś", "Kmitas" (ur. 18 sierpnia 1909 roku w Sadkowej Górze k. Mielca), który brał udział w obronie Tarnobrzega, biorąc pod uwagę ogólną dezinformację społeczeństwa tarnobrzeskiego w październiku 1939 roku rozpoczyna wydawanie biuletynu pt. "Wiadomości Radiowe". Magister Jasiński, z żoną Stefanią i małym synkiem Andrzejem, od którego imienia pochodzi najpopularniejszy pseudonim jego ojca, mieszkał przy ulicy Nadole 64, która swą zabudową przypominała bardziej wieś, niż miasto. Władysław odbywał aplikaturę adwokacką ale nie przeszkadzało mu to w organizacji na terenie miasta i powiatu kół Związku Młodej Polski. Zapał młodych tarnobrzeskich serc, wśród całej okupacyjnej rzeczywistości nakazywał im czynnie stawiać opór nieprzyjacielowi i podjąć kolejne konspiracyjne kroki.

Zdj. 1 - - Władysław Jasiński ps. "Jędruś"
NiewÄ…tpliwie kolejnym takim krokiem byÅ‚o zaÅ‚ożenie w październiku 1939 roku organizacji konspiracyjnej, która w poczÄ…tkowym okresie dziaÅ‚alnoÅ›ci nosiÅ‚a nazwÄ™ Polska Organizacja PowstaÅ„cza (POP). Podczas poczÄ…tkowej dziaÅ‚alnoÅ›ci zastÄ™pcÄ… "JÄ™drusia" byÅ‚ Tadeusz DÄ…browski ps. "OrzeÅ‚ WÄ™drowny", a na terenie miasta dziaÅ‚aÅ‚y nastÄ™pujÄ…ce "piÄ…tki": "OrÅ‚y" pod dowództwem Tadeusza DÄ…browskiego, "Åapiduchy" pod dowództwem Eugeniusza DÄ…browskiego, "Jelenie" również pod dowództwem Eugeniusza DÄ…browskiego i ostatnia "piÄ…tka" harcerska pod dowództwem ZdzisÅ‚awa de Ville. W pierwszej poÅ‚owie listopada 1939 roku, na polecenie WÅ‚adysÅ‚awa JasiÅ„skiego dwie "piÄ…tki" wykonaÅ‚y dokÅ‚adny plan miasta, z uwzglÄ™dnieniem wszystkich kwater i urzÄ™dów okupanta. W tamtym okresie, rozpoczÄ™to nasÅ‚uch audycji Polskiego Radia z Londynu, za poÅ›rednictwem kierownika SzkoÅ‚y Podstawowej w DÄ™bie (powiat Tarnobrzeg). CzÅ‚onkowie organizacji zajmowali siÄ™ również odszukiwaniem, konserwowaniem i ukrywaniem broni i amunicji pozostawionej kilka miesiÄ™cy wczeÅ›niej przez wycofujÄ…ce siÄ™ polskie oddziaÅ‚y, a także prowadzili intensywne szkolenie. Akcja odszukiwania broni, byÅ‚a bardzo ryzykowna, ponieważ okupant wprowadziÅ‚ godzinÄ™ policyjnÄ…, a za posiadanie broni groziÅ‚a Å›mierć. PolegaÅ‚o to, po uprzednim wywiadzie wÅ›ród mieszkaÅ„ców okolicznych wiosek, na ustaleniu przypuszczalnych miejsc ukrycia broni i odnalezieniu jej. PoÅ›wiÄ™cenie przyniosÅ‚o jednak efektowne skutki, w postaci piÄ™ciu ciężkich karabinów maszynowych wyÅ‚owionych z bagien miÄ™dzy wsiami Ocice i Machów. BroÅ„ zakonserwowano i starannie ukryto. W lasach Budy Stalowskiej oraz w okolicach koryta WisÅ‚y udaÅ‚o siÄ™ odnaleźć sporo amunicji i ekwipunku wojskowego. Zdobyto też kilka karabinów, a w budynku starostwa odkopano skrzynkÄ™ z zapalnikami do pocisków artyleryjskich. WÅ‚adysÅ‚aw JasiÅ„ski planowaÅ‚ wydobycie dziaÅ‚ polowych zatopionych w WiÅ›le przez oddziaÅ‚y Wojska Polskiego ale w zwiÄ…zku z wybudowaniem strzeżonego niemieckiego mostu pontonowego w okolicach Wianka (nadwiÅ›laÅ„skie osiedle w Tarnobrzegu) akcja staÅ‚a siÄ™ niewykonalna. Kompletowano również zdjÄ™cia rozstrzeliwanych rodaków na dziedziÅ„cu tarnobrzeskiego wiÄ™zienia. Przez caÅ‚y jesienny okres 1939 roku polskie podziemie liczyÅ‚o na AngliÄ™ i FrancjÄ™, uważano także, że klÄ™ska hitlerowskiej III Rzeszy to kwestia kilku miesiÄ™cy. Wszystkie niejasnoÅ›ci rozwiaÅ‚o przemówienie generaÅ‚a Sikorskiego z okazji Å›wiÄ…t Bożego Narodzenia, w którym Naczelny Wódz daÅ‚ do zrozumienia rodakom, że wojna bÄ™dzie dÅ‚uga i trudna. W marcu 1940 roku WÅ‚adysÅ‚aw JasiÅ„ski postanowiÅ‚ rozpocząć wydawanie biuletynu informacyjnego "Odwet", który zyskaÅ‚ rangÄ™ podziemnego tygodnika. NazwÄ™ pisma przyjęła caÅ‚a podziemna organizacja, a pochodziÅ‚a ona od chÄ™ci odwetu za klÄ™skÄ™ Kampanii WrzeÅ›niowej. Jego kolportaż opieraÅ‚ siÄ™ w zdecydowanej wiÄ™kszoÅ›ci na wÅ‚asnych placówkach, oraz na sieci placówek ZwiÄ…zku Walki Zbrojnej. Na poczÄ…tku powielano 800, a od maja 1940 roku 1500 egzemplarzy gazetki. Pismo miaÅ‚o czasami dziesięć, a najczęściej dwanaÅ›cie stron formatu A4. Wraz z rozpoczÄ™ciem kolportażu pisma powstaÅ‚y dwa fundusze - "prasowy" i "samopomocowy", które miaÅ‚y być zabezpieczeniem finansowym "Odwetu". Biuletyn informacji radiowych, o tak dużym jak na okres okupacji nakÅ‚adzie miaÅ‚ ogromny wpÅ‚yw na podtrzymanie patriotycznego ducha Polaków, w ciężkich czasach wojny. Należy pamiÄ™tać, że czytanie "Odwetu" odbywaÅ‚o siÄ™ w tak zwanym ukÅ‚adzie "Å‚aÅ„cuchowym", czyli pismo byÅ‚o przekazywane dalej, z rÄ…k do rÄ…k, co miaÅ‚o znaczny wpÅ‚yw na wzrost liczby czytelników tygodnika. Biuletyn informacyjny w maju i czerwcu 1940 roku byÅ‚ czÄ™sto jedynym doraźnym wsparciem dla Polaków, których nadzieje na wyzwolenie stopniowo malaÅ‚y w zwiÄ…zku z klÄ™skÄ… Belgii, Danii i Holandii, a także uważanej za Å›wiatowÄ… potÄ™gÄ™ Francji. Już wiosnÄ… i latem 1940 roku "Odwet" docieraÅ‚ do mieszkaÅ„ców nie tylko Tarnobrzega ale także Mielca, Kolbuszowej, DÄ™bicy, Tarnowa, DÄ…browy Tarnowskiej, Krakowa, Rzeszowa, ÅaÅ„cuta, Niska, Leżajska, Przeworska, JarosÅ‚awia, PrzemyÅ›la, Janowa Lubelskiego, KraÅ›nika, Sandomierza, Opatowa, Ostrowca, Buska i Stopnicy. Wprowadzono w "Odwecie" na pewien okres ciÄ…g rysunków satyrycznych oÅ›mieszajÄ…cych Niemców, które szczególnie rozbawiaÅ‚y i podpieraÅ‚y na duchu Polaków.
Wrzesień 1940 roku przyniósł organizacji pierwsze sygnały o zainteresowaniu nią Niemców, kiedy to Tadeusz Dąbrowski na stacji kolejowej w Rozwadowie został dotkliwie pobity za podejrzenie posiadania teczki pełnej nielegalnego biuletynu. Dzięki zamieszaniu powstałemu na stacji zdołał jednak zbiec przed żandarmami. Ten incydent znacznie wzmógł czujność wroga. 2 października 1940 roku na stacji kolejowej w Tarnobrzegu przeprowadzono obławę na kolporterów "Odwetu". Do pociągu jadącego w stronę Dębicy wsiadł Władysław Jasiński, bez żadnego bagażu, czekając aż jego brat - Stanisław poda mu walizkę wypchaną gazetami w chwili odjazdu. Na szczęście podający walizkę przybył w ostatniej chwili w rejon stacji, i zauważył niemieckich żandarmów otaczających budynek. Nie miał możliwości powiadomić o tym brata, więc sam wraz z walizką oddalił się pośpiesznie w kierunku lasu Zwierzyniec. Władysław Jasiński, widząc żandarmów w pociągu po uprzednim schowaniu pistoletu w toalecie zachowywał spokój. Po chwili zorientował się, że Niemcy doraźnie kogoś szukają, więc nie zwlekając ani chwili podążył w kierunku wyjścia. Żandarmi to zauważyli ale nie zdążyli zapobiec ucieczce poszukiwanego. "Jędruś" po wyskoczeniu z pociągu pod ostrzałem niemieckich pistoletów kierował się w stronę wsi Miechocin. Po dotarciu do zabudowań, ukrył się w chlewie u gospodarza Ludwika Bąka. Wkrótce Jasiński dotarł do Kajmowa, skąd przedostał się za Wisłę. W związku z wydarzeniami 2 października 1940 roku żandarmeria aresztowała matkę Jasińskich, ale ta dzielna staruszka mimo przesłuchań Niemców nie załamała się w toku śledztwa. Od tamtego pamiętnego dnia nastał nowy okres dla organizacji "Odwet". Władysław Jasiński doszedł do wniosku, że powielanie i kolportowanie gazety na tak znaczną skalę jest nie do utrzymania. W celu odciążenia placówki konspiracyjnej w Tarnobrzegu utworzono punkt przebitkowy w rejonie Grodziska. Zmniejszono również ilość przerzutów przez stację kolejową w Rozwadowie. W związku z zainteresowaniem Niemców rodziną Jasińskich, opuścił rodzinny dom brat "Jędrusia" - Stanisław, zamieszkując pod przybranym nazwiskiem Adam Sosna w Kosierówce, w powiecie Dąbrowa Tarnowska. W tym samym czasie Władysław Jasiński, zwany w tamtym okresie Szefem Władkiem, osiedlił swoją rodzinę w wiosce Bukowa u gospodarza Andrzeja Wieczorka ps. "Chebons". Tak znaczny rozwój organizacji konspiracyjnej w powiecie tarnobrzeskim nie mógł ujść uwagi Niemców. W samym "Odwecie" dało się zauważyć brak "drygu" wojskowego i charakterystycznych zachowań wojskowych, co być może ułatwiało rozpracowanie działalności organizacji. Nad "Odweciarzami" zbierały się stopniowo czarne chmury.
Gestapo i żandarmeria przystąpiły do masowych aresztowań w marcu 1941 roku. Głównym celem był Tarnobrzeg, a także Nisko i Rozwadów. Władysław Jasiński został mocno poruszony aresztowaniami, ponieważ czuł się odpowiedzialny za wszystkich swoich młodych podwładnych. Istniały przypuszczenia, że sprawdcą "wsypy" był niejaki Grobelny, listonosz z Rozwadowa, wcielony do organizacji w celu kolportażu podziemnej prasy. Do niemieckich aresztów trafiło bardzo wielu "Odweciarzy", a wśród nich zastępca Jasińskiego, i jeden z jego najbliższych współpracowników Tadeusz Dąbrowski. Zaistniałą sytuację wykorzystali ludzie sceptycznie nastawieni do działalności "Odwetu" mocno krytykując i obarczając winą za aresztowania samego "Jędrusia". Szef Władek borykał się wówczas z dużymi rozterkami, zapewne spowodowanymi swoim wielkim poczuciem odpowiedzialności za członków organizacji. Postanowił wówczas znaleźć wiejskie kwatery dla zagrożonych "Odweciarzy", a także w jakikolwiek możliwy sposób pomóc rodzinom aresztowanych. Przede wszystkim Władysław Jasiński myślał o możliwości wyciągnięcia z więzienia w Nisku swojego przyjaciela, Tadeusza Dąbrowskiego. Przedsięwzięcie to było bardzo trudne do realizacji z wielu względów. Trzeba pamiętać, że ostatnie polskie strzały ucichły wraz z rozbiciem Samodzielnego Oddziału Wojska Polskiego majora Dobrzańskiego ps. "Hubal", zabitego 30 kwietnia 1940 roku pod Anielinem k. Opoczna. Szef Władek nakazał Eugeniuszowi Dąbrowskiemu przeprowadzenie dokładnego wywiadu odnośnie warunków Tadeusza Dąbrowskiego w więzieniu, rozmieszczenia cel, ilości strażników, siedziby gestapo, itp. W międzyczasie Niemcy pod pretekstem możliwości rozprzestrzenienia się chorób zakaźnych wprowadzili ograniczenia w korzystaniu Polaków z kolei. Tak naprawdę wiadomo było, że III Rzesza szykuje się do ataku na Związek Radziecki i przez to zatwierdzono niedogodności, polegające na tym, iż każdy podróżny musiał posiadać zaświadczenie wydane przez niemieckie starostwo o braku jakichkolwiek insektów. Rozporządzenie to bardzo pokrzyżowało plany kolporterom "Odwetu" przez co chłopcy musieli jeździć w blisko sześćdziesięciokilometrowe trasy na rowerach.

Zdj. 2 - Patrol "Jędrusiów" w drodze na "angryf"
Jasiński jednak szybko uporał się z tym problemem, bo początkiem maja 1941 roku zdobył podrobione zaświadczenia, niezbędne do podróży pociągami. Po kilkumiesięcznej rozłące Szef Władek spotkał się podczas wizytacji ze swoim przyjacielem Stanisławem Maruszakiem ps. "Gregorowicz", który jednocześnie był kierownikiem podcentrali "Odwetu" - "Wschód". Kilka dni po powrocie Jasińskiego z wizytacji gestapo ponownie uderza. Tym razem do aresztu trafia sam Stanisław Maruszak, a podczas ucieczki ginie Józef Biernat z Wielowsi. Punkt przebitkowy "Odwetu" przeniesiono z Grodziska do Lipnika koło Dynowa.
Nadszedł partyzantki czas...
Władysław Jasiński zdawał sobie sprawę, że pieniądze zdobywane z funduszu "prasowego" i "samopomocowego" nie wystarczą na zabezpieczenie wszystkich działań "Odwetu". Rozważał możliwość zabierania Niemcom niezbędnych dla życia organizacji i najuboższych ludzi produktów. Zdawał sobie jednak sprawę, że to wciąż tylko uświęcona wyższym celom kradzież. Obawiał się, że społeczeństwo będzie uważało "Odweciarzy" za złodziei. Czy po latach nie przyniesie im to złej sławy? Życie było jednak nieubłagane i Szef Władek postanawia zorganizować pierwszy "angryf" na Leśnictwo Szczeka leżące na trasie Połaniec - Rytwiany (powiat Staszów). Ustalono jednak, że w napadzie będą brały udział tylko pełnoletnie osoby. W pierwszej akcji uczestniczą: Szef Władek, Stach Wiącek ps. "Inspektor", Franek Stala ps. "Kuwaka", Franek Kasak ps. "Mały Franek", Józef Kasak, Franek Motyka, Antoni Toś ps. "Antek" i Józef Gorycki. Wszyscy posiadają broń krótką, różnego rodzaju i kalibru o niepełnych magazynkach amunicji. Oddział dociera leśną drogą z Trzcianki do Szczeki, idąc większą część drogi po ciemku. Jest godzina 22:00. Leśnictwo położone jest na uboczu wioski. Szef Władek postanawia zostawić kilku ludzi na ubezpieczeniu, a wśród nich Stacha Wiącka, w obawie przed rozpoznaniem go przez leśniczego. Z okien chaty dochodzą rozmowy i nieśmiały odblask światła. Po latach żona leśniczego, Jadwiga Zych wspomina tę noc następująco:
"Ja z siostrą, która przyjechała do nas wraz z córką, byłyśmy już w sypialni. Drzwi od kuchni były otwarte, gdyż służąca krzątała się jeszcze przy wieczornym obrządku. Wtem do mieszkania weszło czterech uzbrojonych mężczyzn - od kuchni, od kancelarii i od frontu. Siostrzenica moja i służąca narobiły krzyku. Za chwilę wszyscy domownicy, prócz męża, znaleźli się przy nas w sypialnym pokoju. Przyprowadził ich jeden z tych panów. Rozmawiał z nami bardzo grzecznie, mówił, w jakim celu przyszli, że nie mają zamiaru nas krzywdzić. Zaczął nas wiązać bardzo delikatnie, tłumacząc się, że robi to dla naszego dobra, by wyrobić nam alibi wobec ludzi ze wsi, którzy po ich wyjściu na pewno zainteresują się tym, co się u nas stało. Wszystkie te zabiegi trwały może z pół godziny. Wychodząc wystrzelili kilka razy, przestrzelili drzwi i odeszli. Na razie byłam tym wszystkim oszołomiona. Dopiero na drugi dzień dowiedziałam się o zabraniu pieniędzy u pana Karwackiego, pomocnika mojego męża, o pokwitowaniu z podpisem "Jędruś". Po fakcie, gdy to sobie wszystko uprzytomniłam, zrobiło mi się jakoś raźniej na duszy. Nabrałam pewnej otuchy po tak ogromnej beznadziejności, która od początku wojny była naszym udziałem. Cieszyło mnie to, że jest jeszcze ktoś w Polsce, kto myśli inaczej i wierzy w to, że trud walki z okupantem nie pójdzie na marne." 1
Tymczasem Szef Władek wraz z całą grupą wraca do Trzcianki, gdzie nocują w stodole u Wiącków. Była to pierwsza akcja partyzancka zorganizowana przez członków organizacji "Odwet". Trzcianka, w gminie Tursko, w powiecie Staszów, była już w tamtym czasie poważnym punktem oparcia dla Szefa Władka. Rodzina Wiącków znana była w całej okolicy, co ułatwiało organizację miejscowych kwater, a także wciągnięcie do organizacji miejscowej ludności. W niedługim czasie w ten właśnie rejon, do pobliskiej Ossali przeniósł Jasiński swoją żonę i małego Andrzejka z ich dotychczasowej kwatery w Bukowej.
W dniu niemieckiego ataku na Związek Radziecki 22 czerwca 1941 roku Szef Władek organizuje nową akcję. Lokalny opatowski wywiad donosił, że w kasie urzędu gminnego znajduje się spora suma pieniędzy. Niestety po przybyciu na miejsce i wtargnięciu do budynku pod pozorem tajnej niemieckiej inspekcji, pieniędzy nie stwierdzono. Ta akcja nie przyniosła "Jędrusiom" żadnych korzyści. Przez okres letni członkowie organizacji organizują kilka "angryfów", jak na przykład ten w październiku 1941 roku, kiedy to zarekwirowano 800 kilogramów masła przeznaczonego dla Niemców w mleczarni w Gorzyczanach, na południe od Sandomierza. Szybko zostało ono rozdane rodzinom aresztowanych lub ukrywającym się "Odweciarzom". 7 grudnia 1941 roku Zdzisław de Ville ps. "Zdzich" został zatrzymany podczas kolportażu matrycy "Odwetu" przez dwóch granatowych policjantów. Chodziło o rzekomy brak światła w rowerze. "Zdzich" próbował wytłumaczyć policjantom tę usterkę ale oni za wszelką cenę chcieli go doprowadzić na najbliższy posterunek policji. Zatrzymany wydobył "Hiszpana" i zabił komendanta granatowej policji o nazwisku Dobrzański, a policjant Januszewski został ciężko ranny. "Zdzichowi" udało się zbiec ale pozostawił rower wraz z matrycą "Odwetu". Zbieg o zajściu informuje przebywającego w pobliżu Stanisława Jasińskiego ps. "Sosna" i razem wycofują się do Józefowa, koło Staszowa. W dniu 11 stycznia 1942 roku chory "Sosna" wraca w rejon Kosierówki, gdzie miała miejsce akcja "Zdzicha".
Rok 1942 przyniósł "Jędrusiowi" najboleśniejsze jak dotąd starty. W dniu 13 stycznia gestapo aresztuje w Kosierówce Stanisława Jasińskiego wraz z Piotrem Kozłem za przechowywanie Żyda w domu państwa Kozłów. Obaj dostali się do więzienia w Tarnowie. Staszek Jasiński bardzo zżył się z miejscową ludnością, rozprzestrzeniając z pozytywnym skutkiem pismo "Odwet". Założono w pobliżu nawet punkt przebitkowy, w majątku Diament nad Dunajcem. Matryce przywożono tu z Trzcianki, a ostatnio z Józefowa koło Wiśniowej. "Skrzynka" konspiracyjna znajdowała się w sklepie Kółka Rolniczego w Otflinowie. Prowadził ją kierownik punktu przebitkowego - inżynier Jan Mika. Wróćmy jeszcze do sierpnia 1942 roku, kiedy to w więzieniu w Nisku, "Odweciarzom" prawie udało się zbiec, gdyby nie alarm podniesiony przez przerażoną kucharkę. Po tym incydencie wszyscy zostali przewiezieniu do więzienia na Montelupich w Krakowie, skąd trafiają do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Oto numery obozowe niektórych z nich: Tadeusz Dąbrowski - 22466, Franciszek Kasak - 25292, Józef Kasak - 25293, Franciszek Motyka - 25306, Stanisław Maruszak - 22488, Kazimierz Wiszniowski - 25214. Władysław Jasiński miał coraz mniej czasu na pomoc swoim uwięzionym kolegom. Przede wszystkim zależało mu na tym, żeby wiedzieli, że organizacja czuwa nad ich losem. Do tego potrzebna była spora suma gotówki. Szef Władek postanowił zorganizować "angryf" na Komunalną Kasę Oszczędności w Staszowie. W przeddzień akcji, czyli 23 stycznia 1942 roku organizuje inny skok, na młyn w Wiązownicy. Jego głównym założeniem było odwrócenie uwagi Niemców, ale przy okazji partyzanci zdobyli prawie 10 ton mąki. Warto zaznaczyć, że "Jędrusie" skonfiskowali tylko mąkę przeznaczoną dla okupanta. Następnego dnia partyzanci uderzają na KKO w Staszowie. O godzinie 12.55, a więc 5 minut przed zamknięciem kasy, do biura wszedł "Jędruś", Zygmunt Stylski i Antek Toś. "Zdzich" z Józefem Goryckim pozostali na ubezpieczeniu przy wejściu od ulicy. W pokoju, w którym znajdowała się kasa, zastali tylko dyrektora i jedną kasjerkę. Kasa pancerna była otwarta, a dyrektor wkładał do niej paczki banknotów. Władysław Jasiński zwrócił się z prośbą o udzielenie natychmiastowej pożyczki, a po otrzymaniu dokumentów wyciągnął "Visa" i kazał wszystkim stanąć przy ścianie. Antek i Zygmunt zapakowali pliki banknotów do torby, a następnie dla upozorowania przemocy przywiązano pracowników do krzeseł. "Jędruś" pokwitował odbiór pieniędzy, po czym nakazał poinformować po 10 minutach od ich wyjścia niemiecką żandarmerię. Wkrótce w "Gońcu Krakowskim" ukazał się następujący artykuł:
"Bandyci zrabowali przeszło 40 000 złotych. Staszów, 27 stycznia.
Trzech osobników, uzbrojonych w rewolwery i granaty ręczne, dokonało śmiałego napadu rabunkowego na Komunalną Kasę Oszczędności w Staszowie. (...) Bandyci wyjęli granaty i rewolwery, zakneblowali kierownikowi KKO Władysławowi Żak - Kowalskiemu i urzędniczce Jadwidze Kwiecińskiej usta, związali sznurami ręce i przywiązali do krzeseł, jednocześnie przecinając kable telefoniczne. (...) Opuszczając biuro, bandyci zagrozili zemstą w razie zameldowania o wypadku policji, przy czym jeden z nich pozostawił pokwitowanie treści następującej - Potwierdzam odbiór całej zawartości kasy KKO w Staszowie - podpis "Jędruś". Za bandytami policja wszczęła energiczny pościg."2
W kilka dni później wiadomość o akcji podaÅ‚o również Radio Polskie z Londynu. Tymczasem JasiÅ„ski nie próżnuje, bo już pod koniec stycznia 1942 roku uderza na Bank Rolny w Mielcu rabujÄ…c 180 000 zÅ‚otych! Mimo tak wielkiego sukcesu Szef WÅ‚adek nie odpoczywaÅ‚. W ciÄ…gu lutego 1942 roku organizuje caÅ‚y szereg akcji dywersji gospodarczych przeciwko Niemcom. W kilka dni po rabunku w Mielcu "JÄ™druÅ›" przeprowadza konfiskatÄ™ zboża w Rytwianach, zagarnia masÅ‚o w mleczarni w OglÄ™dowie, organizuje akcjÄ™ na mleczarniÄ™ w Wójczy i na gorzelnie w WymysÅ‚owie. Ta ostatnia byÅ‚a jedynÄ… nieudanÄ… akcjÄ… w tym okresie. Tymczasem nad "Odwetem" wisiaÅ‚y kolejne czarne chmury, a wynikaÅ‚o to z grypsów otrzymywanych z wiÄ™zienia w Tarnowie. JasiÅ„ski dowiedziaÅ‚ siÄ™, że bÄ™dÄ… kolejne "wsypy". Jak najszybciej przeniósÅ‚ głównÄ… kwaterÄ™ z Józefowa do WiÅ›niówki, maÅ‚ej wioski poÅ‚ożonej miÄ™dzy Staszowem a Osiekiem. "JÄ™druÅ›" wysÅ‚aÅ‚ również kilkunastu czÅ‚onków organizacji na szkolenie motocyklowo - samochodowe do Warszawy. W dniu 17 marca 1942 roku tarnowskie gestapo wraz z lokalnymi żandarmami organizuje obÅ‚awÄ™ na zlikwidowanÄ… kwaterÄ™ w Józefowie. Pech chciaÅ‚, że akurat wtedy nocowaÅ‚ tam jeden z mÅ‚odziutkich łączników. Po tym jak gestapowcy podpalili zabudowania, mÅ‚odzieniec zaÅ‚amaÅ‚ siÄ™ i poprowadziÅ‚ ich do WiÅ›niówki. Niemcy otoczyli samotnie stojÄ…cy dom i z bezpiecznej odlegÅ‚oÅ›ci rozpoczÄ™li ostrzaÅ‚. Czteroosobowa zaÅ‚oga WiÅ›niówki broniÅ‚a siÄ™ przez jakiÅ› czas ale po podpaleniu Å›wietlnymi pociskami domu partyzanci zginÄ™li podczas próby ucieczki. Tymczasem gestapowcy aresztujÄ… BronisÅ‚awÄ™ KozioÅ‚, żonÄ™ Piotra uwiÄ™zionego wraz ze StanisÅ‚awem JasiÅ„skim w Tarnowie. Dzielna kobieta po okropnych torturach nie wyjawiÅ‚a żadnych informacji. Bliski zaÅ‚amania byÅ‚ brat "JÄ™drusia", który strasznie przeżywaÅ‚ to, iż caÅ‚a rodzina, u której mieszkaÅ‚ znajduje siÄ™ teraz w wiÄ™zieniu. 28 marca 1942 roku dociera do "JÄ™drusiów" wiadomość o Å›mierci w OÅ›wiÄ™cimiu Tadeusza DÄ…browskiego, a bezczelni tarnobrzescy żandarmi podczas wizyty z kondolencjami u matki zamordowanego, tÅ‚umaczÄ… jego Å›mierć chorobÄ… serca. Historycznym dniem dla caÅ‚ej organizacji byÅ‚ 25 maja 1942 roku, kiedy to w SulisÅ‚awicach doszÅ‚o do maÅ‚ego zjazdu "Jedrusiów". Podczas spotkania Szef WÅ‚adek wygÅ‚osiÅ‚ przemowÄ™, w której miÄ™dzy innymi powoÅ‚aÅ‚ swojego zastÄ™pcÄ™ - Józefa WiÄ…cka z Trzcianki. W okresie letnim 1942 roku przeprowadzono "angryf" na niemiecki majÄ…tek w Glinach Wielkich, rekwirujÄ…c zboże, pasy transmisyjne od maszyn, uprząż skórzanÄ…, żywność i broÅ„. Gospodarz otrzymaÅ‚ "lekcjÄ™ wychowania obywatelskiego", a caÅ‚y majÄ…tek zostaÅ‚ odpowiednio zniszczony, tak aby wiÄ™cej nie mógÅ‚ sÅ‚użyć Niemcom. JednÄ… z najlepiej wspominanych akcji "JÄ™drusiów" byÅ‚ "angryf" na magazyny w Ratajach, z których partyzanci zdobyli cukier. Åadowanie zdobyczy do Å‚odzi trwaÅ‚o całą noc, przy czym jedna z Å‚odzi utonęła pod zbytnim obciążeniem. Po spÅ‚yniÄ™ciu Wisłą, niemiecki poÅ›cig byÅ‚ kompletnie zdezorientowany i bez żadnych skutków szukaÅ‚ partyzantów. Tymczasem z tarnowskiego wiÄ™zienia dochodziÅ‚y niezbyt dobre wiadomoÅ›ci, za sprawÄ… grypsów od "Sosny". DonosiÅ‚ on, że Niemcy znajÄ… poÅ‚ożenie "JÄ™drusiowych" placówek, i wiedzÄ…, że głównÄ… trasÄ… poruszania siÄ™ chÅ‚opców jest wiÅ›lany waÅ‚. WÅ‚adysÅ‚aw JasiÅ„ski zareagowaÅ‚ bez chwili wahania, i przeniósÅ‚ kwatery w kierunku Gór ÅšwiÄ™tokrzyskich, do Ujazdu. Wkrótce partyzanci wybudowali podziemny bunkier, z peÅ‚nym wyposażeniem w stodole w wiosce Kolonia Grzybowska. "JÄ™drusie" potocznie nazywali tÄ… kwaterÄ™ "Wygwizdowem". Późnym latem 1942 roku partyzanci przeprowadzili szereg udanych akcji, jak na przykÅ‚ad "angryf" na magazyny SpoÅ‚em w Mielcu czy zarekwirowanie zboża z mÅ‚yna w Koprzywnicy. Niemcy zaczÄ™li odczuwać bezsilność, ponieważ "JÄ™druÅ›" uderzaÅ‚ w krótkich odstÄ™pach czasu w punktach oddalonych od siebie o blisko 50 kilometrów. Kreishauptmann Schluter z DÄ™bicy poleciÅ‚ rozplakatować w powiatach DÄ™bica, Mielec i Tarnobrzeg list goÅ„czy za WÅ‚adysÅ‚awem JasiÅ„skim. Wyznaczono nagrodÄ™ 5 000 zÅ‚otych za informacje na jego temat. BezpoÅ›rednio po Mielcu Szef WÅ‚adek zorganizowaÅ‚ akcjÄ™ na SpółdzielniÄ™ Rolniczo - HandlowÄ… w Pacanowie. "JÄ™drusie" zdobywajÄ… pieniÄ…dze, a na koniec JasiÅ„ski wykonuje telefon na policjÄ™ informujÄ…c o napadzie i zachÄ™cajÄ…c do poÅ›cigu za rabusiami. Należy wspomnieć również, o akcji na duży niemiecki majÄ…tek w Sichowie. 15 partyzanckich wozów wypchanych po brzegi wróciÅ‚o wówczas ze zdobyczÄ…. Ubezpieczenie, wracajÄ…ce jako ostatnie zdobyÅ‚o nawet samochód lecz zepsuÅ‚ siÄ™ on niestety po przejechaniu 40 kilometrów, za wsiÄ… Osiek. W dniu 30 grudnia 1942 roku patrol "JÄ™drusiów" wykonuje wyrok na niemieckim szpiclu - Pawle Gorczyckim. ZabawÄ™ sylwestrowÄ… partyzanci spÄ™dzajÄ… w Bogorii witani hucznie przez całą wieÅ›.
Śmierć "Jędrusia"
Od pierwszych dni stycznia 1943 roku Władysław Jasiński był stale w terenie, zarządził on również zbiórkę oddziału wieczorem 9 stycznia w Trzciance. Pech chciał, że do wsi Tursko Wielkie przybył gestapowiec Andrzej Resler wraz z dwoma żandarmami, aby wykonać wyrok śmierci za nielegalny ubój świni na chłopu o nazwisku Wołoszyn. Postawiony pod ścianą załamał się i poprowadził żandarmów do Trzcianki, do kwatery "Jędrusia". Niemcy zaczęli ostrzeliwać chatę, a z powodu braku uzbrojenia Władysław Jasiński wraz z Antonim Tosiem ps. "Antek" i Marianem Goryckim ps. "Polikier" rozpoczęli ucieczkę. Niemieckie kule dosięgły ich na wzgórzu. "Jędruś" zanim poległ zdążył jeszcze podrzeć dokumenty, tak aby nie wpadły w ręce okupanta. Tak oto zginął legendarny "Jędruś", twórca pierwszego po "Hubalczykach" oddziału partyzanckiego na ziemiach okupowanej Polski. Jego oddział walczył z wrogiem nadal, do ostatnich dni okupacji. Władysław Jasiński został pochowany 11 stycznia 1943 roku w zbiorowej mogile "Jędrusiów" w Sulisławicach.
Kolejne akcje "Jędrusiów"
Po tej stracie partyzanci nie próżnują i oto prowadzeni przez nowego szefa - Józefa Wiącka ps. "Sowa" organizują "angryf" na klimontowskie magazyny, w których Niemcy przechowują towary zarekwirowane z żydowskich sklepów.

Zdj. 3 - Józef Wiącek ps. "Sowa"
NastÄ™pnie "JÄ™drusie" udajÄ… siÄ™ przez Konary, Klimontów, Szymanowice do Åoniowa, gdzie opanowujÄ… majÄ…tek, należący do oddanego Niemcom hrabiego. Ów delikwent otrzymuje "lekcje wychowania obywatelskiego", a partyzanci zdobywajÄ… dużo produktów, w tym ogromne iloÅ›ci sera przeznaczonego dla okupanta. Należy pamiÄ™tać, że Szef Józek caÅ‚y czas podpisuje pokwitowania odbioru towaru pseudonimem "JÄ™druÅ›". W dniu 14 lutego 1943 roku podczas rozwożenia w Staszowie produktów do wysÅ‚ania dla uwiÄ™zionych rodaków, jeden z życzliwych partyzantom ludzi, pracownik miejscowego urzÄ™du pocztowego przekazaÅ‚ Szefowi Józkowi list, w którym rodzina Sitowskich z WiÅ›niowej ujawniaÅ‚a kilkunastu ukrywajÄ…cych siÄ™ Polaków. "JÄ™drusie" zaÅ‚ożyli swoje czarne furażerki z trupimi czaszkami, dÅ‚ugie nieprzemakalne pÅ‚aszcze i w połączeniu z ich wysokimi butami wyglÄ…dali bardzo podobnie do gestapowców. Czym prÄ™dzej ruszyli w kierunku WiÅ›niowej. Dotarli do domu Sitowskich i udajÄ…c Niemców przeprowadzili rozmowÄ™ z konfidentami. Podczas dyskusji padÅ‚o bardzo wiele nazwisk, czÄ™sto należących do znanych partyzantom ludzi. Sitowski zostaÅ‚ rozstrzelany, a jego żona dostaÅ‚a srogÄ… "lekcjÄ™ wychowania obywatelskiego". NastÄ™pnego dnia staszowscy żandarmi dowiadujÄ…c siÄ™ o tej sprawie przybyli do WiÅ›niowej ale wszyscy Å›wiadkowie zeznali, że we wsi wieczorem byli Niemcy. Skutkiem tego byÅ‚a kompletna dezinformacja okupanta. 7 marca 1943 roku w rÄ™ce JÄ™drusiów wpadÅ‚o ponad 5000 litrów spirytusu przeznaczonego dla Niemców. Należy wspomnieć, że podczas akcji nie wypito ani jednego kieliszka. Ważne jest także to, że WÅ‚adysÅ‚aw JasiÅ„ski dawaÅ‚ wzorowy przykÅ‚ad swoim podwÅ‚adnym, nie piÅ‚ alkoholu ani nie paliÅ‚ tytoniu. Do wiosny 1943 roku sama "Wanda" wysÅ‚aÅ‚a ponad 500 paczek do jeÅ„ców polskich w Niemczech. 12 marca 1943 roku Szef Józek organizuje wypad na opatowskie wiÄ™zienie, w którym "JÄ™drusie" uwalniajÄ… kilkudziesiÄ™ciu osadzonych. Pod koniec marca partyzanci wykonujÄ… wyrok Å›mierci na Andrzeju Reslerze, zabójcy WÅ‚adysÅ‚awa JasiÅ„skiego. W tym okresie również w porozumieniu z ArmiÄ… KrajowÄ… "JÄ™drusie" próbowali uwolnić więźniów z wiÄ™zienia w Mielcu ale z powodu braku koordynacji i kompletnej klapy logistycznej ze strony AK partyzantom nie udaÅ‚o siÄ™ przeprowadzić akcji.
W gestapowskiej kaźni mieleckiego więzienia przebywali tacy ludzie jak profesor Zygmunt Szewera czy profesor Józef Walczyna. Sposoby niemieckich tortur były przeróżne, od kopania i bicia po całym ciele, po podwieszanie na skutych z tyłu rękach do góry i dalsze dręczenie. Podczas jednej z takich tortur profesor Walczyna został zamknięty w ciemnej komórce i cały dzień wysłuchiwał okropnych krzyków torturowanych współwięźniów. Od czasu do czasu docierały do niego treści rozmów. I tak, pewnego razu usłyszał przez cienką ściankę komórki:
- Ilu ludzi ma pod sobą "Jędruś"? - pytano.
- Około półtora tysiąca - odparł przesłuchiwany.
Taka sytuacja od razu podnosiła na duchu profesora.
Po kolejnej nieudanej próbie odbicia więźniów z mieleckiego więzienia dowództwo Armii Krajowej, a właściwie Komenda Obwodu w Krakowie zwraca się do "Jędrusiów" z prośbą o przeprowadzenie akcji. Obiecywano awanse, stopnie oficerskie i nagrody. Szef Józek bardzo sceptycznie odnosił się do tych obietnic. Zdawał sobie jednak sprawę z powagi sytuacji, i podjął próbę odbicia więźniów. Tak więc 29 marca 1943 roku nastąpiła zbiórka oddziału uderzeniowego. Według ustaleń całe zadanie mieli wykonać "Jędrusie", a logistyką zająć się miała Armia Krajowa. Szef Józek objaśnił wszystkim zgromadzonym na czym polegać będzie akcja, a także krótko przemówił do swoich ludzi, podkreślając aby w razie jego śmierci kontynuowali. "Jędrusie" spisali się bezbłędnie i uwolnili ponad 180 więźniów bez żadnych strat własnych, w tym profesora Zygmunta Szewerę, który przed wojną był nauczycielem "Genka", "Zdzicha" i "Andrzeja" w tarnobrzeskim Gimnazjum im. Hetmana Jana Tarnowskiego. Akcja została przeprowadzona znakomicie aczkolwiek znowu zawiodła logistyka i chłopcy musieli wytrzymać głód i doszczętne przemoczenie ubrań. W odwecie za rozbicie mieleckiego więzienia tarnobrzeskie gestapo aresztuje rodziny znanych im "Jędrusiów" i wysyła do obozów koncentracyjnych.
Z początkiem kwietnia 1943 roku Szef Józek przenosi kwatery w rejon golejowskich lasów, do ziemianek. Niezbyt wygodnie żyło się w nich "Jędrusiom", zwłaszcza przez dokuczliwą w tamtym okresie pogodę. 9 kwietnia Niemcy okrążają zabudowania gospodarcze Władysława Pezdy "Grubego", u którego w domu akurat przebywali "Andrzej" i "Stalowy". Obydwu partyzantom mimo odniesionych ran udaje się zbiec a hitlerowcy mordują przed domem matkę Władka Pezdy i rozstrzeliwują jego ciężarną żonę. Przypadkiem w ręce Niemców wpada też żona Władysława Jasińskiego, ale dzięki staraniom inżyniera Pikulskiego pani Stenia zostaje zwolniona. Szef Józek jak najszybciej przenosi ją do nowych kwater, w rejon Bogorii. Tymczasem do "Jędrusiów" zaczęły płynąć skargi na członków bandy dowodzonej przez niejakiego Kozodoja, która prowadzi pijackie życie i dekonspiruje pomagających im ludzi. Szef Józek rozbraja całą "dziką" zgraję a szefa wraz z jego zastępcą rozstrzeliwuje na rynku w Osieku. Przy ich zwłokach znaleziono kartkę: "Za bandytyzm, Jędrusie." Początkiem czerwca 1943 roku "Jędrusie" likwidują działającą na podobnych zasadach bandę "Złotej Rączki". W krótkim czasie Szef Józek zmienia miejsce stacjonowania oddziału na lasy turskie, gdzie partyzanci urządzili sobie prawdziwe "wille". Końcem maja 1943 roku "Jędrusie" na prośbę Kierownictwa Walki Cywilnej na Kraj likwidują wszelkie spisy i księgi ludności lub majątków. Podczas tej akcji ginie Tadek "Inżynier", który został pochowany na cmentarzu jędrusiowym w Sulisławicach. Początek czerwca 1943 roku był dla "Jędrusiów" szczególnie niebezpieczny. Najpierw organizują zasadzkę na niemiecki patrol, a następnie stoczyli bitwę pod Strużkami, w której w sile ośmiu osób stawili czoła kilkuset niemieckim żołnierzom, ratując tym samym mieszkańców wioski. Dzięki ogromnemu szczęściu udaje im się wydostać się z pierścienia obławy zorganizowanej przez hitlerowców. Panuje jednak niepokój, Niemcy znają lokalizację kwater w turskich lasach. W czerwcu "Jędrusie" próbowali odzyskać z okolic Tarnobrzega pięć cekaemów zabezpieczonych swego czasu przez "piątki". Niestety z powodu obecności niemieckich patroli na ponad pięćdziesięciokilometrowym odcinku Wisły te próby nie powiodły się.

Zdj. 4 - Przemarsz "Jędrusiów" przez Rybnicę
"Jędrusie" w Armii Krajowej
Pamiętnym dla legendarnego oddziału dniem jest 29 czerwca 1943 roku, kiedy to ponad półtora tysiąca niemieckich żandarmów brało udział w obławie zorganizowanej na "wille" w turskich lasach. Bóg jednak czuwał nad "Jędrusiami" i znów cudem udało się zbiec z esesmańskich rąk. Hitlerowcy zdobyli jednak cały partyzancki majątek - razem 35 wozów sprzętu. Rozgłosili też wiadomość że cała "banda" została wybita. Wśród mieszkańców okolicznych wsi zapanowało nietypowe przygnębienie. Szef Józek przeniósł główną kwaterę w rejon Sulisławic. Postanowił również chwilowo przycichnąć w swojej działalności, ze względu na bezpieczeństwo ludzi, którzy im pomagali. Dla utrzymania kontaktów z terenem wysyłane były dwuosobowe lub pojedyncze patrole. W wyniku "wsypy" zamordowany został Zdzisław de Ville ps. "Zdzich". Hitlerowcy zdarli nawet z jego wiatrówki harcerski krzyż. Szef Józek przeniósł kwatery do Lesiska. "Jędrusie" rozpoczęli nasłuch Polskiego Radia, a także wznowili kolportaż "Odwetu". Jesienią 1943 roku "Bobo" wraz z "Falą" (Januszem Lipskim) wykonali wyrok śmierci na niemieckim konfidencie Zygmuncie Gaszyńskim podczas meczu piłkarskiego. Przez cały ten okres aż do końca 1943 roku "Jędrusie" stawiają sobie za cel likwidacje wszelkiego rodzaju złodziejstwa i bandytyzmu. Wykonują kilka obław i w kilkunastu miejscach zaprowadzają ład i porządek.
W listopadzie 1943 roku "Jędrusie" scalają się z Armią Krajową na następujących podyktowanych przez siebie warunkach:
1. W związku z nazwaniem w przeszłości przez ZWZ i AK oddziału "Jędrusiów" "dziką grupą", a także nawiązując do posiadanych przez nas informacji o wydanym przez Komendę Obwodu AK w Sandomierzu w roku 1942 wyroku śmierci na "Jędrusia" - domagamy się pełnej rehabilitacji twórcy organizacji "Odwet" i grupy partyzanckiej "Jędrusie" - śp. mgr. Władysława Jasińskiego.
2. Członkom "Odwetu" i partyzantom "Jędrusia" zostanie zaliczony cały czas służby w konspiracji przed scaleniem.
3. Scalenie "Jędrusiów" i dalsze podporządkowanie nastąpi na szczeblu Inspektoratu AK, a nie Obwodu.
4. Oddział partyzancki "Jędrusie" zachowa nadal swoje dowództwo, którego zmiana może nastąpić tylko za zgodą samych "Jędrusiów".
5. Wszelkie akcje oddziału "Jędrusiów" nie będą wymagały wcześniejszego ich akceptowania przez dowództwo Inspektoratu AK.
6. "Jędrusie" dysponować będą wszelką "zdobyczą" w ramach swoich potrzeb, przekazując ewentualne nadwyżki uzbrojenia i żywności do magazynów mobilizacyjnych AK.
7. "Jędrusie" w dalszym ciągu będą wydawać własną tajną prasę pt. "Odwet", bez cenzury Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK.
Były to bardzo mocne warunki. Jak się później okazało, najwięcej kłopotu sprawił punkt pierwszy i ostatni partyzanckich wymogów. Życie "Jędrusiów" na dobrą sprawę nie uległo zmianie. Nigdy nie przyjęły się stopnie, odznaczenia i dyscyplina wojskowa. Cała organizacja opierała się na zasadzie "dyscypliny świadomej".
W grudniu 1943 roku "Jędrusie" przeprowadzają "angryf" na cukier przewożony kolejką wąskotorową w Bogorii. Ponad trzydzieści wozów słodkiej zdobyczy znalazło się w partyzanckich rękach. W tym miesiącu również rozpoczęła działalność podchorążówka zorganizowana przez "Jędrusiów". Trzeba jeszcze pamiętać, że kilka tygodni wcześniej partyzanci zdali "małą maturę". Jako ciekawostkę należy wspomnieć, że we wrześniu 1943 roku "Jędrusie" przebyli na swych rowerach 653 kilometry leśnych ścieżek, w październiku 593, a w listopadzie 730. W dniu 28 grudnia 1943 roku doszło do wizytacji oddziału przez pułkownika Antoniego Żółkiewskiego ps. "Lin".
Początkiem 1944 roku "Jędrusie" kilkukrotnie urządzają polowania w turskich lasach. W dniu 29 lutego "Andrzej Tarzan" został najechany przez trzech hitlerowców w Grębowie. Po zlikwidowaniu dwóch, ostatni zbiegł z pola walki. Jak się później okazało zabici zostali znani z okrucieństwa żandarm Wohlmann i granatowy policjant Dec. W tamtym okresie Szef Józek zorganizował wiele wypraw w celu zdobycia broni i sprzętu. Wkrótce wśród "Jędrusiów" znalazło się dziewięciu kaprali podchorążych, którzy zdali egzamin w partyzanckiej podchorążówce. W połowie marca partyzanci udają się do Koprzywnicy w dzień targowy, celem rozbrojenia kilku Niemców. Zdobyto wówczas pistolet P-38, karabin oraz dwa pistolety maszynowe. W dniu 19 marca 1944 roku, w dzień imienin Szefa Józka zespół redakcyjny "Odwetu" przekazał mu stustronicową książkę, opisującą życie Oddziału Partyzanckiego "Jędrusie" przez cały poprzedni rok. Książka ta nosiła tytuł "Nie zdobi nas mundur, nie chwali nas sztab" i została opracowana przez redakcję pisma "Odwet". "Jędrusie" bez ustanku ćwiczyli w swych kwaterach w turskich lasach szyki bojowe, poruszanie się w kolumnie, tyralierze czy roju, w zależności od ognia nieprzyjaciela. Wykonywano również zadania zlecane przed komendę Inspektoratu Armii Krajowej, takie jak na przykład zabezpieczenie kosza zrzutowego 8 kwietnia 1944 roku. W tym czasie również Szef Józek z akcji na terenie powiatu mieleckiego przywozi samochód osobowy marki "Hanomag". W czerwcu 1944 roku w skład "Jędrusiów" została włączona Grupa Lotna Obwodu Sandomierskiego dowodzona przez sierżanta "Orlicza" (Stefan Franaszczuk). Rankiem 2 lipca 1944 roku Niemcy przeprowadzają kolejną obławę w turskich lasach ale szczęście nadal było po stronie partyzantów i wszystko zakończyło się szczęśliwie. Latem 1944 roku ponownie odbywa się wizytacja oddziału przez pułkownika "Lina". Zostają rozkazem powołani dowódcy plutonów: Stach ps. "Inspektor", "Zdzich Tarzan", "Bobo", a ich zastępcami byli: "Andrzej", "Genek" i Kazik "Sokół".
Dnia 1 sierpnia 1944 roku do "Jędrusiów" dociera wieść o Powstaniu Warszawskim. Tego również dnia część zgrupowania Obwodu Armii Krajowej Sandomierz stacza w sile około 600 żołnierzy wielogodzinną walkę ze zdążającymi w kierunku Wisły oddziałami niemieckimi 42 Korpusu. Od tamtej pory "Jędrusie" ciągle są przy żołnierzach Armii Krajowej tworząc 4 kompanię 2 Pułku Piechoty Legionów Armii Krajowej. Żołnierze rozpoczynają marsz na pomoc walczącej Warszawie. W dniu 24 sierpnia 1944 roku cała 2 Dywizja Piechoty Legionów dostaje rozkaz zaprzestania marszu, po czym kieruje się w kierunku Kielecczyzny. Po rozproszeniu pułku "Jędrusie" przechodzą w Góry Świętokrzyskie i pozostają tam do stycznia 1945 roku, czyli do czasu wkroczenia na te tereny Sowietów.

Zdj. 5 - Siekierzyńskie lasy, grudzień 1944 r
Nastąpiły liczne aresztowania ze strony UB i NKWD, część partyzantów zostaje zesłana na Sybir lub uwięziona. W 1957 roku staraniem byłych członków oddziału na cmentarzu w Sulisławicach powstaje pomnik, na którym wyryto nazwiska i pseudonimy partyzantów poległych w walce z okupantem. Umieszczono także poniższy napis:
"A GDY DZIECI ZAPOMNÄ„, Å»E MIESZKAÅY W SCHRONACH,
Å»E WIDZIAÅY DNI STRASZNE, PONURE I KRWAWE,
NIECHAJ TYLKO TO JEDNO PAMIĘTAJĄ O NAS,
Å»EÅšMY PADLI ZA WOLNOŚĆ, ABY BYÅA PRAWEM."
Zakończenie
Wspomnienia o dzielnych partyzantach ciągną się szerokich echem aż po dzisiejszy dzień. Oby nigdy nie zapomniano o ich odwadze i poświęceniu oraz o tym, jak mocno wierzyli w wolną i niepodległą Polskę. Oby pamięć o Władysławie "Jędrusiu" Jasińskim przetrwała w nas jak najdłużej, i obyśmy brali z niego przykład w codziennym życiu. Mam nadzieję, że po przeczytaniu tego krótkiego tekstu, zawierającego opis tylko wybranych wydarzeń z życia "Jędrusiów", każdy z nas, tarnobrzeskich Strzelców uświadomi sobie jak zaszczytne imię nosi nasz oddział - imię legendarnego Oddziału Partyzanckiego Armii Krajowej "Jędrusie". Na koniec zacytuję jeszcze dwa ostatnie akapity z aktu przekazania nam historycznego jędrusiowego proporca:
"Słowa: Bóg - Honor - Ojczyzna widniejące na awersie tego Proporca niech staną się dla was największą wartością. To właśnie dzięki tym ideałom "Jędrusie" nie zginęli, lecz żyją w pamięci naszego społeczeństwa.
Wy, następcy "Jędrusiów" przyjmijcie ich postawę jako wzór do naśladowania w pełnieniu obowiązków służenia Ojczyźnie."
sierż. ZS Åukasz Kacprzak
1.Bibliografia:
1 - Eugeniusz Dąbrowski "Szlakiem Jędrusiów", Kraków 1992, s. 46-47.
2 - Eugeniusz Dąbrowski "Szlakiem Jędrusiów", Kraków 1992, s. 58.
2.Spis ilustracji:
1) Zdjęcie 1 - Władysław Jasiński ps. "Jędruś": E. Dąbrowski "Szlakiem Jędrusiów", Warszawa 1967, s. 2.
2) Zdjęcie 2 - Patrol "Jędrusiów" w drodze na "angryf": E. Dąbrowski "Szlakiem Jędrusiów", Warszawa 1967, s. 33.
3) Zdjęcie 3 - Józef Wiącek ps. "Sowa": E. Dąbrowski "Szlakiem Jędrusiów", Kraków 1992, s.113.
4) Zdjęcie 4 - Przemarsz "Jędrusiów" przez Rybnicę: E. Dąbrowski "Szlakiem Jędrusiów", Kraków 1992, s.209.
5) Zdjęcie 5 - Siekierzyńskie lasy, grudzień 1944r: E. Dąbrowski "Szlakiem Jędrusiów", Kraków 1992, s.209.